– Specjalne uprawnienia dla minister w zakresie regulacji cen mogą oznaczać możliwość ręcznego sterowania cenami rynkowymi. Tak duża ingerencja w relacje gospodarcze co do zasady może być szkodliwa – uważa też Aleksander Łaszek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Urzędowe cenniki?
Obawy ekspertów wynikają m.in. z tego, że przepisy są bardzo ogólne i niejasne. Nie jest np. dokładnie ustalone, jakie produkty mają podlegać kontroli urzędniczej. W ustawie mowa o towarach lub usługach „mających istotne znaczenie dla ochrony zdrowia lub bezpieczeństwa ludzi, lub kosztów utrzymania gospodarstw domowych". Może więc chodzić o farmaceutyki, leki, maseczki, rękawiczki ochronne czy płyny dezynfekujące, na które popyt – a razem z nim ceny – rzeczywiście gwałtownie wzrósł.
Ale w kategorii produktów istotnych dla „kosztów życia gospodarstw domowych" może się już znaleźć choćby cała żywność (np. chleb, warzywa, mięso itp.), środki higieny osobistej (np. papier toaletowy, mydło, szampon) czy nawet różnego rodzaju usługi (np. dostawy internetu czy czynsz).
Uderzenie w maseczki
Z zapisów ustawy trudno też wyczytać, co ma być uznawane za nadmierny wzrost. Przepisy mówią jedynie, że w odpowiednim rozporządzeniu można wziąć pod uwagę „wysokość cen w okresie poprzedzającym wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego, a także uzasadnione zmiany kosztów produkcji i zaopatrzenia". Trudno więc powiedzieć, czy wzrost ceny danego produktu o 20 proc. będzie już przesłanką nałożenia cen regulowanych, czy będzie on musiał zdrożeć o 100, a może o 1000 proc.?
– To będzie ustawa bardzo trudna do wprowadzenia w życie – komentuje też Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska. – Przede wszystkim należałoby udowodnić, że wzrost ceny jest efektem próby nieuczciwego wykorzystania sytuacji. Tymczasem produkty mogą drożeć m.in. ze względu na brak podaży surowców czy wzrost kosztów produkcji, dostaw lub kosztów pracy – zaznacza Borowski. – A jeśli rząd chce walczyć ze wzrostem cen środków ochrony zdrowia, to niech natychmiast zleci uruchomienie produkcji tych środków. Nie rozumiem, dlaczego tego dotychczas nie zrobiono – dodaje ekonomista.
– Jeśli produkcję maseczek czy płynu dezynfekującego zaczyna firma, która dotychczas tego nie robiła, to ceny mogą być wyższe niż w przypadku firmy już doświadczonej – zauważa Aleksander Łaszek. – Nowe rozwiązania mogą więc zablokować produkcję czy import tak potrzebnych obecnie środków ochronnych – ostrzega ekonomista.