Polski Instytut Ekonomiczny (PIE) przygotował raport będący zbiorem opinii około 30 ekspertów z biznesu, nauki, instytucji rządowych i pozarządowych, zatytułowany „Foresight energetyczny Polski".

Czytaj więcej

Gaz zamiast węgla w Polsce? Słono za to zapłacimy

Ocenili oni przygotowane przez PIE dziewięć tez delfickich, a więc stwierdzeń dotyczących przyszłości. Tezy skonstruowano we współpracy z komitetem sterującym, w którym zasiadało pięciu ekspertów. Eksperci biorący udział w badaniu podkreślili, że najważniejszym elementem jest wycofanie się z wydobycia oraz spalania węgla brunatnego i kamiennego, który odpowiada w 70 procentach za produkcję energii elektrycznej. PIE na bazie zebranych opinii i ich propozycji obliczył średnią dla każdej z podanych tez. Eksperci oceniają, że koniec wydobycia węgla na potrzeby energetyczne w Polsce nastąpi w 2044 r., a jego spalania dwa lata później. Rząd nie określił jeszcze sztywnej daty odejścia od węgla.

Z takich dokumentów rządowych jak umowa społeczna wiemy, że miałoby się to stać w 2049 roku. Eksperci zauważają także, że jednym z czynników determinujących wcześniejsze odejście od węgla, poza rosnącymi cenami uprawnień do emisji C02, jest wiele przestarzałych bloków węglowych. Do 2040 r. będą wymagać wymiany lub kosztownych remontów. Tymczasem jednak instrument, który miał zachęcić do budowy nowych elektrowni, a więc rynek mocy, nie wystarcza do podjęcia śmiałych decyzji inwestycyjnych. Eksperci pytani przez PIE stawiają optymistyczne tezy o realizacji celów OZE. Średnio uważają, że w 2033 roku odnawialne źródła energii w Polsce mają odpowiadać za ponad 30 proc. finalnego zużycia energii brutto. Polska zaś w przesłanych do Komisji Europejskiej planach na rzecz energii i klimatu zobowiązała się, że poziom ten wyniesie maksymalnie 23 proc. i to trzy lata wcześniej. Z analiz wynika, że równie dobra przyszłość czeka morską energetykę wiatrową. Aż 67 proc. ankietowanych uznało, że Polska przekroczy 10 GW mocy zainstalowanej w latach 2031–2035. Tymczasem z Polityki Energetycznej Polski (PEP) wynika, że do 2030 roku ma powstać blisko 6 GW mocy zainstalowanej, a proces inwestycyjny może trwać ok. siedmiu lat. Nowe pozwolenia lokalizacyjne nie zostały jednak jeszcze wydane. Co więcej, nie ma jeszcze kluczowego rozporządzenia, które pozwoliłoby na rozpoczęcie tego procesu. Projekt zaprezentowany przez Ministerstwo Infrastruktury budzi wciąż wiele kontrowersji, zwłaszcza ze strony zagranicznych inwestorów. PEP zakłada, że pułap blisko 11 GW mocy uda się osiągnąć za 20 lat. – W kontekście wyzwań, przed którymi stoi branża, szacunki podane przez ekspertów są bardzo optymistyczne. Należy jednak pamiętać, że sytuacja w dziedzinie energetyki i polityki klimatycznej zmienia się bardzo szybko. W samym tylko 2021 r. ceny uprawnień do emisji CO2 wzrosły blisko dwukrotnie, z nieco powyżej 30 euro do ok. 60 euro za tonę – komentuje Adam Juszczak z zespołu energii i klimatu w PIE. – Według ekspertów szybsze niż planowane w dokumentach rządowych odejście od wydobywania i spalania węgla podyktowane będzie polityką klimatyczną UE, co potwierdza ogłoszony przez Komisję Europejską już po realizacji ankiety pakiet Fit for 55.

Bardziej sceptycznie eksperci oceniali potencjał rozwoju energetyki jądrowej. – Średnia z opinii wskazuje, że pierwsza elektrownia jądrowa będzie uruchomiona dopiero w 2038 r. Jest to pięć lat później, niż założono w programie polskiej energetyki jądrowej. – Sceptycyzm wobec realizacji planu na czas lub nawet możliwości powstania elektrowni jądrowych wynika w dużej mierze z powolnego procesu realizacji programu jądrowego zaczętego w 2009 r. Wśród istotnych argumentów pojawiały się także brak wsparcia UE dla energetyki jądrowej, która ciągle nie została włączona w reguły taksonomii, czy też częste opóźnienia w realizacji podobnych inwestycji w innych krajach, jak francuska elektrownia Flamanville czy brytyjski Hinkley Point C – powiedział Juszczak.