To, co działo się w ostatnich dniach z ceną akcji UniCreditu, wypisz, wymaluj przypominało zmiany kursu akcji tych niewielkich spółek, których rynek opanowany jest przez spekulantów. Cena akcji włoskiego banku spadła najpierw o blisko 64 proc., by potem zyskać ponad 27 proc.
Wielkie europejskie banki znów sięgają do kieszeni akcjonariuszy. Poprzednim razem robiły to masowo w 2009 r., a pieniądze uzyskane z emisji akcji na zasadzie prawa poboru posłużyły im do zasypania dziury, jaka powstała w ich bilansach w związku z inwestycjami w tzw. toksyczne aktywa, które z czasem uznano za przyczynę kryzysu finansowego z 2008 r. Teraz robią to z powodu strat na europejskich aktywach.
UniCredit, włoski bank i główny akcjonariusz Pekao, w styczniu 2009 r. z emisji akcji uzyskał niemal 3 mld euro. Wówczas na każde 55 posiadanych akcji można było kupić cztery nowe. Rok później znów Włosi prosili inwestorów o pieniądze. Na każde 20 akcji akcjonariusz mógł kupić trzy nowe. Emisja przyniosła niemal 4 mld euro.
Jesienią ubiegłego roku UniCredit poinformował o gigantycznych odpisach i stało się pewne, że akcjonariusze znów będą musieli się zrzucić na jego wsparcie. 4 stycznia UniCredit przedstawił rynkowi warunki, na jakich chce pozyskać od nich 7,5 mld euro kapitału: emisja akcji z prawem poboru (dwie nowe akcje na jedną dotychczasową) z bardzo dużym – 43-proc. – dyskontem. Taka konstrukcja emisji jest dobrze znana polskim inwestorom z poczynań niektórych rodzimych spółek giełdowych: tym, którzy nie wezmą udziału w emisji, grozi rozwodnienie udziału w kapitale.
To właśnie owe dyskonto – najwyższe wśród zachodnioeuropejskich banków, które w ostatnich trzech latach prowadziły emisje z prawem poboru – sprawiło, że inwestorzy zaczęli wyprzedawać papiery banku. Kurs dno osiągnął przed tygodniem. Potem ruszył w górę m.in. za sprawą korzystnych dla banku zmian rekomendacji wydanych przez analityków Citibanku, Sanford C. Bernstein & Co i West LB.