Polska została wiceliderem Europy pod względem atrakcyjności inwestowania. Dawno już wizerunek i perspektywy, jakie światowi analitycy roztaczają przed Polską, nie były tak dobre. Relatywnie wysoki wzrost gospodarczy, zdrowy system bankowy, duży chłonny rynek i deficyt finansów publicznych lepiej kontrolowany niż w wielu państwach Europy dają nam spory kredyt zaufania. Przedsiębiorcy ankietowani przez firmę doradczą Ernst & Young uważają, że korzystniej niż u nas zakładać biznes można tylko w Niemczech.
Do wysokich notowań biznesu dochodzą pokrzepiające wyniki najlepszych szkół w Polsce. Z badań Organizacji Europejskiej Współpracy Gospodarczej wynika, że nasza młodzież z Warszawy, Wrocławia, Krakowa i Gdańska nie ustępuje najwyżej notowanym na świecie uczniom w Hongkongu. Nic tylko inwestować i korzystać z naszego potencjału intelektualnego.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego nie ma to odbicia w rzeczywistości? Pod względem wartości wyłożonych przez zagranicę pieniędzy zajmowaliśmy w Europie w 2010 roku odległe dziesiąte miejsce. Jeżeli pochylić się nad poziomem szkół w mniejszych miastach, z dala od bogatych rodzin i stypendiów zagranicznych, to znowu się okazuje, że nasza średnia plasuje nas w europejskim ogonie.
Gdy porównywać stan naszych dróg i kolei, przepisy, wymiar sprawiedliwości, staje się jasne, dlaczego np. Czechy, kraj mający prawie o trzy czwarte mniej ludności, przyciągają tylko o połowę mniej kapitału.
W ubiegłym roku do Polski napłynęło 10,3 mld euro kapitału. W tym roku może być jeszcze więcej, ale to wciąż mało.