Przyszły rok, w którym zaplanowano najwyższe w historii przychody ze sprzedaży państwowych firm (30 mld zł), będzie prawdziwym testem dla rządu. Prywatyzacja to też jedyny element rzeczywistej reformy gospodarki, który gabinet Donalda Tuska może wprowadzić, nie oglądając się na weto prezydenta czy krytykę ze strony opozycji. Koniunktura gospodarcza powinna sprzyjać tym planom, pytanie tylko, czy wystarczy determinacji.

Udany debiut lubelskiej kopalni Bogdanka (w czerwcu) nie zachęcił Skarbu Państwa do szybkiej sprzedaży akcji ani tej, ani innej dużej niestrategicznej firmy poprzez giełdę. W 2009 r. zrealizowano jeszcze dwie emisje – PKO BP (prawie połowę nowych akcji objął państwowy BGK), a w listopadzie – PGE. Nie udało się za to doprowadzić do końca żadnej dużej prywatyzacji zaplanowanej na mijający rok. Wszystkie – Enea, spółki chemiczne, GPW – zostały przesunięte na przyszły rok. Częściowo można uzasadnić to kryzysem na rynkach finansowych, zniechęcającym do zakupów nawet najlepszych firm, częściowo zaś– nieskuteczną strategią negocjacyjną wobec inwestorów (przypadek poznańskiej Enei).

Tej odwagi brakuje też w planach na 2010 r. W odniesieniu do największych spółek (PGE, Tauron, KGHM, Lotos) przyjęto strategię sprzedaży niewielkich pakietów akcji przy jednoczesnym wzmacnianiu w nich pozycji Skarbu Państwa. Trudno nazwać to prywatyzacją, raczej jest to doraźne łatanie budżetu. Resort skarbu pokazał jednak, że zależnie od okoliczności jest skłonny zmieniać raz przyjęte strategie, a więc nie wszystko jeszcze stracone.

W mijającym roku kwotowo przychody z prywatyzacji mogą imponować – to blisko 7 mld zł. Osiągnięto je jednak nie dzięki sprzedaży dużych pakietów akcji w znaczących firmach, ale z mniejszych transakcji.