Postępowanie Crstiny Fernandez de Kirchner mogłoby stać się scenariuszem do filmu sensacyjnego. Pani prezydent, żona poprzedniego szefa państwa, Nestora Kirchnera, stosuje niekonwencjonalne — delikatnie mówiąc — metody rządzenia.
Pani prezydent postanowiła spłacać dług Argentyny, który doprowadził 10 lat temu do głębokiego kryzysu. W jego szczycie w 2001 r. Argentyna zawiesiła spłaty rat, narażając się na wykluczenie jej z międzynarodowych rynków finansowych, pozbawiając jej szansy na nowe kredyty. Do dziś nie ma do nich postępu, bo nadal nie spłaca długu ok. 20 mld dolarów. W 2005 r. wynegocjowała z wierzycielami obniżenie rekordowej sumy 90 mld o 76 proc. W tym roku Buenos Aires musi im oddać 18 mld (13 mld rat, 5 mld odsetek), chce też przedstawić im plan odroczenia terminów spłat całości, ale oni odmawiają na to zgody od 5 lat.
Cristina postanowiła więc zrobić dokładnie to samo co jej małżonek w 2005 r., gdy użył 9,5 mld dolarów z rezerw Banco Nación na spłatę długu Argentyny wobec MFW. Zażądała dekretem od prezesa banku Martina Redrado, by przeznaczył 6,5 mld dolarów z rezerw banku wynoszących obecnie ok. 48 mld.
Redrado odmówił, więc pani prezydent zwolniła go ze stanowiska, bez uprzedniej konsultacji z Kongresem, co przewiduje statut banku. Prezes odmówił ustąpienia, a następnego dnia sąd przywrócił go na to stanowisko i unieważnił dekret pani prezydent pozwalający rządowi używać rezerw dewizowych banku do spłaty długu.
W Argentynie doszło więc do poważnego kryzysu instytucjonalnego. Specjaliści skrytykowali naruszanie przez panią prezydent ustawy zasadniczej, zwracali uwagę na bardzo groźne konsekwencje jej postępowania Gdyby użyto rezerw banku do spłaty długu, stworzyłoby to precedens, a wierzyciele z całego świata mogliby sądownie zająć wszystkie rezerwy banku centralnego.