RZ: Nad Wisłą szybko przybywa milionerów. Jak Polacy reagują na to zjawisko?
Joanna Heidtman: Mamy do czynienia z uprzeciętnieniem pojęcia milionera. Jest to konsekwencją faktu, że ów przysłowiowy „pierwszy milion”, który dawniej był czymś nieomal mitycznym, stał się względnie łatwy do zdobycia. Zmieniły się również realia gospodarcze. Współcześnie można wzbogacić się, mając pomysły bez kapitału, podczas gdy dawniej robiło się pieniądze, mając kapitał bez pomysłów. Ilustruje to przykład twórców firmy Google. Ponadto polskie społeczeństwo przeszło już fazę pogodzenia się z gospodarką wolnorynkową, a więc również z nierównościami majątkowymi, które są jej integralnym składnikiem. Nastąpiła także zmiana pokoleniowa. Młodzi ludzie, wyrośli w warunkach kapitalizmu, dużo łatwiej niż ich rodzice godzą się z faktem rozwarstwienia dochodów.
W latach 90. popularna była opinia, że pierwszy milion trzeba ukraść.
Zła sława pierwszego miliona już przeminęła. Jest on dziś bowiem dla wielu osób w zasięgu ręki. Zaszły również istotne zmiany gospodarcze i kulturowe. Kultura oparta na statusie dziedziczonym ustąpiła kulturze opartej na statusie uzyskanym. Oznacza to, że nie pochodzenie z bogatej rodziny, lecz własna praca jest dziś źródłem bogactwa.
Czy bycie milionerem jest w Polsce powodem do dumy?