Urząd Komisji Nadzoru Finansowego finansowany jest z pieniędzy nadzorowanych banków (co kwartał płacą 0,00525 proc. swojej sumy bilansowej), firm ubezpieczeniowych (0,0665 proc. składki), funduszy emerytalnych (0,1064 proc. wpływów ofe) oraz rynku kapitałowego. Pieniądze od nich nie trafiają jednak bezpośrednio do kasy urzędu. Najpierw wpłacane są do budżetu, a następnie resort finansów przydziela komisji odpowiednią pulę na wydatki. Właśnie trwa ustalanie poziomu przyszłorocznych wydatków z Ministerstwem Finansów.

– Rynek finansowy rozwija się bardzo dynamicznie, a nadzorowane firmy prowadzą coraz bardziej wyrafinowaną działalność – argumentuje pomysł zwiększenia o 2,2 proc. przyszłorocznych wydatków Łukasz Dajnowicz, rzecznik KNF. Od początku tego roku przejęła ona nadzór nad bankami. Pieniądze od nich stanowią największą część budżetu komisji (w tym roku 68 proc. z 202,7 mln zł). Z nadzorowaniem tego segmentu są też największe kłopoty. Przy zmianie nadzorcy z początkiem roku z NBP na KNF resort finansów obciął 80 etatów zajmowanych w Generalnym Inspektoracie Nadzoru Bankowego (działał w strukturach banku centralnego) przez pracowników takich działów, jak: informatyka, administracja czy kadry.

207 mln zł chce mieć na przyszłoroczne wydatki Komisja Nadzoru Finansowego

Czy to oznacza, że banki nadzorowane są teraz np. z pieniędzy firm ubezpieczeniowych? – Nasz budżet jest zadaniowy, więc nie ma finansowania jednych branż przez inne – uspokaja Łukasz Dajnowicz. Zbyt szczupłe jest jednak zaplecze administracyjne: dziś, bez 80 etatów z GINB, tylko 50 osób z prawie 850 zatrudnionych w KNF pracuje w administracji i działach wspierających działalność urzędu.