Zgodnie z prawem auta wycofywane z ruchu powinny trafiać wyłącznie do autoryzowanych stacji demontażu zobowiązanych do odzyskiwania odpowiedniej ilości surowców wtórnych. Podmioty wprowadzające pojazdy na rynek – importerzy i producenci – muszą zaś zebrać odpowiednią ilość wraków lub uiścić tzw. opłatę recyklingową. Wszystko po to, by uchronić środowisko przed zanieczyszczeniem i spełnić unijne dyrektywy.
Inspektorzy NIK stwierdzili jednak, że system ten nie działa tak, jak powinien, a urzędnicy tolerują szarą strefę. Izba przeprowadziła kontrolę w ubiegłym roku, jej wyniki ma opublikować w przyszłym tygodniu.
Najwięcej zarzutów inspektorzy NIK mają do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, który pobiera opłaty recyklingowe. Było ich jednak tak dużo, że urzędnicy się pogubili i nie od wszystkich pobierali jednakową stawkę. Zgodnie z prawem powinno to być 500 zł od każdego pojazdu wprowadzonego na polski rynek. – Fundusz podjął działania porządkujące konto – zapewnia rzecznik NFOŚiGW Witold Maziarz.
Urzędnicy nie potrafili też wyegzekwować zaległości – zajmujący się tym na rzecz NFOŚiGW Główny Inspektorat Ochrony Środowiska nie poradził sobie z windykacją 1,6 mln zł zaległych opłat, nie wyegzekwował też 26,5 mln zł odsetek od nieterminowych wpłat.
Z zebranych od producentów i importerów pieniędzy NFOŚiGW wypłaca dotacje – m.in. stacjom demontażu. I tu jednak nie uniknął błędów. Ubiegające się o dotacje stacje demontażu nie były traktowane jednakowo. – Fundusz naruszał przepisy oraz zasadę równego traktowania przedsiębiorców, przyjmując wnioski zawierające takie same błędy jak wnioski, które zostały odrzucone – zauważyli inspektorzy. – Nasi pracownicy będą ponownie szkoleni w zakresie unikania nierównego traktowania przedsiębiorców – obiecuje Witold Maziarz, rzecznik NFOŚiGW.