Podczas gdy inwestorzy w USA i na większości giełd w Europie Zachodniej regularnie świętują nowe szczyty hossy rozpoczętej wiosną 2009 r., na GPW główne indeksy tkwią praktycznie w miejscu. Amerykański S&P 500 zakończył miniony tydzień najwyżej od czerwca 2008 r. i dużymi krokami zbliża się do rekordu wszech czasów z jesieni 2007 r. Tymczasem polski WIG20 przebywa w ostatnich dniach na poziomach, na których był jeszcze jesienią ub.r. Od połowy listopada nie zyskał praktycznie nic, a S&P 500 podskoczył o prawie 12 proc.
Tak znacznego 14-tygodniowego zapóźnienia naszego rodzimego indeksu nie notowano od grudnia 2003 r. – wynika z obliczeń „Rz”. WIG20 wygląda zresztą słabo nie tylko w porównaniu z Wall Street. Mimo zadyszki w ostatnich dniach blisko rekordów hossy jest np. niemiecki DAX. W ostatnich tygodniach GPW prezentuje się słabo nawet na tle odrabiających straty giełd krajów z grupy PIIGS (m.in. Hiszpanii i Grecji).
[wyimek]6,8 proc. zyskał od stycznia S&P 500. W tym samym czasie WIG20 stracił prawie 3 proc.[/wyimek]
Skąd wynika słabość naszej giełdy? Analitycy zwracają uwagę np. na niepewność co do losów otwartych funduszy emerytalnych, a także potencjalną dużą podaż akcji ze strony Skarbu Państwa. W podobnym marazmie utknęły jednak w ostatnich miesiącach indeksy giełdowe na innych rynkach wschodzących. Podobnie jak WIG20 w miejscu od jesieni tkwi indeks MSCI Emerging Markets, popularny wskaźnik koniunktury w tej grupie krajów.
Jakie są więc przyczyny słabości giełd na rynkach wschodzących? Impulsem do szybkiego wycofywania się inwestorów są niepokoje polityczne w północnej Afryce i groźba ich rozprzestrzenienia się na Bliski Wschód. Inwestorzy wycofują pieniądze nawet z rynków niemających bezpośredniego powiązania z tymi wydarzeniami, np. azjatyckich, zgodnie z regułą, że w czasach niepewności na świecie lepiej przenieść kapitały do bezpiecznej przystani, czyli na rynki dojrzałe.