Korespondencja z Brukseli
Kryzys w strefie euro wchodzi w fazę krytyczną. Madryt stara się w Berlinie o 300 mld euro wsparcia. Rozmawiał o tym w Berlinie hiszpański minister finansów – twierdzą hiszpańskie media. Strefy euro na ratowanie Madrytu nie stać. Tak wielkiego wysiłku finansowego nie zniosą już Niemcy, główny płatnik i orędownik eurolandu. W sobotę pomocy Hiszpanom odmówił Wolfgang Schaeuble, niemiecki minister finansów.
Jego niechęć nie powinna dziwić. Po trzech latach niezliczonych szczytów ratunkowych i wytężonej pracy europejskich mędrców wracamy do punktu wyjścia. Jedyną szansą na uratowanie wspólnej waluty może okazać się zdecydowane uruchomienie prasy drukarskiej w Europejskim Banku Centralnym. Trzeba tylko przekonać do tego Niemcy, historycznie cierpiące na inflacyjną fobię.
Na ratowanie Hiszpanii strefa euro nie ma przygotowanych żadnych pieniędzy. Fundusze ratunkowe są zbyt skromne, a ich zwiększanie spotyka się z oporem finansujących je państw północnych, takich jak Niemcy, Holandia czy Finlandia.
Do tej pory Unia obiecała pięciu bankrutującym krajom eurolandu ponad 400 mld euro pomocy. Z trudem wynegocjowany, ale jeszcze nieuruchomiony fundusz ratunkowy ESM, może w tym roku razem z istniejącym już funduszem EFSF wyłożyć maksymalnie 345 mld euro. A przecież już obiecano 100 mld euro na hiszpańskie banki, konieczna może też okazać się dodatkowa pomoc dla Grecji. Co gorsza, jeśli o pomoc poprosi Hiszpania, to zwiększy się presja na następne w łańcuchu państw wrażliwych, czyli Włochy. A tu mówimy już o kraju, którego dług publiczny sięga niewyobrażalnej sumy 2 bln euro.