Trwają przygotowania do gigantycznego strajku na Śląsku. Jest on coraz bardziej realny, ponieważ wciąż nie odbyły się rozmowy na linii rząd – związkowcy. Jeśli faktycznie do protestu dojdzie to jego koszty – w zależności od tego, ile firm się do niego przyłączy oraz jak długo potrwa – liczone będą w dziesiątkach milionów złotych.
Dominik Kolorz, szef śląsko-dąbrowskiej „Solidarności", przyznaje, że do największego od 1981 r. protestu większości branż może dojść już w pierwszej dekadzie lutego, ale dokładnej daty nie chce podać.
– Z datą trzeba się dokładnie zastanowić, by nic nie przysłoniło naszej akcji ani też by nie była ona podczepiona pod jakieś wydarzenie polityczne, by tak potem mogła być kojarzona – mówi „Rz" Wacław Czerkawski, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce.
I dodaje, że górnicy, którzy dołączą do referendum 10 stycznia, niewątpliwie opowiedzą się za strajkiem. – Mamy też swoje powody, bo wicepremier i minister gospodarki Janusz Piechociński opowiada się za siedmiodniowym tygodniem pracy kopalń, a poza tym cały czas niewyjaśniona jest sprawa górniczych emerytur – przypomina Czerkawski.
Żądania związków
W grudniu związkowcy wystosowali list do wicepremiera, ale jeszcze nie odpowiedział.