Zdaniem analityków politycznych raczej jest mało prawdopodobne, by ulica mogła wynieść do władzy Suthepa Thaugsubana, byłego premiera, domagającego się natychmiastowego ustąpienia rządu, wprowadzenia władzy „rady ludowej", która składałaby się z wyznaczonych przez niego „dobrych ludzi".
Sam Suthep przez 34 lata był deputowanym w parlamencie i ma poparcie stołecznych elit prokrólewskich oraz opozycyjnej Partii Demokratycznej, która od 1992 r. bezskutecznie stara się wrócić do władzy. Tajowie bardzo dobrze pamiętają, że to on stał za zamieszkami w 2010 r., kiedy to praktycznie spłonęło centrum Bangkoku, a śmierć poniosło kilkadziesiąt osób. W Tajlandii znanej z tego, że zamach stanu oznacza trochę gazu łzawiącego na ulicach, zamieszki sprzed trzech lat były szokiem.
Z kolei premier Shinawatra, siostra odsuniętego od władzy premiera Thaksina Shinawatry, jest bardzo popularna poza stolicą, zwłaszcza w regionach wiejskich, gdzie jej partia jest ceniona za skuteczną walkę z biedą. To ta partia ułatwiła rolnikom dostęp do kredytów, co niesłychanie poprawiło warunki życia na wsi. A podczas wyborów głosuje raczej wieś niż wielkie miasta.
Wakacje już staniały
Zamieszki, które wybuchły w Bangkoku w listopadzie, początkowo przestraszyły turystów. „Bangkok Post", największy anglojęzyczny dziennik w Tajlandii, pisał wtedy, trochę histerycznie, o masowych odwoływaniach rezerwacji. Doniesieniom gazety zaprzeczyła Tajlandzka Agencja Turystyczna (TAT), przekonując, że nie ma informacji, by turyści rezygnowali z odpoczynku w tym kraju.
Rzeczywiście, zamieszki ograniczają się do Bangkoku, a na wyspach – Pkuket, Ko Changu czy Ko Samui – nikt nawet o nich nie rozmawia. Sugree Sithivanich, wiceszef TAT, uważa, że jeśli do końca roku nie dojdzie do intensyfikacji zamieszek, sezon turystyczny nie powinien bardzo ucierpieć. Jednak według TAT, gdyby sytuacja się zmieniła, przychody z turystyki, która stanowi 10 proc. PKB tego kraju, mogą spaść nawet o 8–10 proc, czyli o 800 mln dol.
Odwołane rezerwacje jednak sporadycznie się zdarzają, zwłaszcza gdy na urlop do Tajlandii wybierały się rodziny z dziećmi. Kilkadziesiąt państw – w tym praktycznie cała UE (także Polska) oraz Stany Zjednoczone – sugeruje osobom udającym się do Tajlandii, żeby zachowały maksymalną ostrożność w poruszaniu się po stolicy kraju. Tajlandzkie władze przyznają, że wejście demonstrantów do gmachu Ministerstwa Finansów, na co zresztą pozwoliła sama premier, żeby uniknąć rozlewu krwi, fatalnie wpływa na obraz kraju.