W sobotę zakończył się 36. rajd, który już dawno nie ma wiele wspólnego z Dakarem w swojej nazwie. Kiedyś rozgrywany między Paryżem a stolicą Senegalu, zmieniał swoją trasę, kluczył po Europie i Afryce, by w końcu przenieść się na stałe do Ameryki Południowej. W Afryce było zbyt niebezpiecznie dla zawodników i kibiców ze względu na nieobliczalnych partyzantów. Argentyna, Chile i goszcząca w tym roku Dakar po raz pierwszy w historii Boliwia oferowały gościnność, świetne przygotowanie oraz wyjątkowo trudne trasy. Do mety w chilijskim Valparaiso dojechało jedynie 47 proc. załóg, które wystartowały z argentyńskiego Rosario. Polska drużyna odniosła historyczny sukces, bo w pierwszej dziesiątce wśród samochodów znalazły się aż 3 nasze ekipy (Hołowczyc, Dąbrowski i Kaczmarski). Adam Małysz poprawił wyniki z zeszłego roku. Jakub Przygoński, jedyny polski motocyklista dojechał na 6. miejscu, a quadowiec Rafał Sonik stanął na drugim stopniu podium. Choć sami kierowcy mówią, że samo dojechanie do mety po całym tym morderczym, kilkudniowym spotkaniu z pustynią, górami i słonymi jeziorami jest podium w pełnym tego słowa znaczeniu. Statystyki można by podawać bez końca, ale miało być o pieniądzach.
Ile za wygraną?
Do podziału wśród najlepszych kierowców samochodów jest 58,5 tys. euro, dla motocyklistów i quadowców 156 tys. euro. Zwycięska załoga ciężarówki zdobędzie 5 tys. euro, a najlepszy motocyklista 25 tys. euro. Niby sporo, ale kompletnie nie zwraca to kosztów udziału w imprezie. Rajd Dakar to jeden z najdroższych sportów świata. Trudno jest zdobyć jednoznaczne dane o wydatkach, jakie ponoszą ekipy wystawiające swoich kierowców, ale to są milionowe inwestycje. Szefem niemieckiego team X-Raid, którego Mini zajęły całe podium wśród samochodów w tym roku, jest Sven Quandt, dziedzic przemysłowców, którzy wśród wielu swoich świetnych posunięć biznesowych uratowali m.in. BMW przed upadkiem pod koniec lat 50. XX wieku. Sven od lat kieruje firmą, której budżety są ściśle strzeżoną tajemnicą, ale sam jest multimiliarderem, a przygotowanie jednego Mini, którym jedzie Hołowczyc kosztuje ponad milion euro. Dla porównania budżet dakarowego przedsięwzięcia dla Volkswagena wynosił w 2009 roku 30 mln euro, a umowa wynajęcia pojazdu z renomowanej stajni na cały sezon ścigania się po świecie, ale bez Dakaru, kilka lat temu wynosił milion euro. Trzeba mieć sponsora, żeby sobie na taką rozrywkę pozwolić.
Bez sponsora ani rusz
Hołowczyc (i już nie tylko on) takiego sponsora ma. Rajd Dakar dociera do 190 krajów, ma miliardową widownię, sprzedaje prawa do transmisji za prawie 400 mln dolarów i przyciąga dziennikarzy z całego świata. Dodatkowo dzięki obecności w sieci można pozyskać kolejnych fanów – fanpage na FB ma prawie milion polubień, na Twitterze jest kolejnych kilkaset tysięcy followersów. Do kompletu miliony odsłon na YT i jeszcze 30 000 instagramowców. Dla firmy pokazanie się na Dakarze to sposób na dotarcie do naprawdę szerokiej grupy odbiorców. I to o wiele niższym kosztem niż podczas inwestycji w Formułę 1. Dakar trwa kilka dni, ale to jednorazowy wysiłek logistyczny. Bolidy i cały cyrk F1 kilka razy okrążają ziemię podczas sezonu, a taki rajd to kilka dni po Nowym Roku. Pora wybrana zresztą nieprzypadkowo, ponieważ pozwala to dodatkowo przyciągnąć entuzjastów sportu i rywalizacji w momencie, gdy na pewno nie będzie dużych imprez w rodzaju olimpiady (zimowe zaczynają się średnio miesiąc później) czy mundialu. Potencjalny sponsor kierowcy może być spokojny o statystykę – obecność na Dakarze mu się medialnie kalkuluje. Jeżeli tylko może pozwolić sobie na wydatek kilku milionów złotych, w budżecie na następny rok można księgować nową pozycję „Rajd Dakar".
Kilka milionów złotych później
Tak zrobił Orlen i Lotto. Ani jeden ani drugi gigant nie przyzna się do oficjalnego poziomu wydatków, ale w sieci można znaleźć informacje, że Orlen wydaje około 6 mln złotych na Marka Dąbrowskiego, Jacka Czachora, Jakuba Przygońskiego i Adama Małysza, a Lotto już tylko 2 mln złotych. Dla tych ostatnich jeździ Hołek, Jarosław Kazberuk (ciężarówka) oraz od tego roku uczeń Hołowczyca – Martin Kaczmarski. Debiut się udał, Kaczmarski dojechał na 9. miejscu do mety i na pewno przed nim jeszcze wiele sukcesów. Jak nie ma się sponsora, trzeba naprawdę wiele zarabiać, by realizować dakarowe marzenia. Z samofinansujących się Polaków jest tylko jeden – Rafał Sonik. W ciągu roku zarabia w branży budowlanej wystarczająco dużo, by pozwolić sobie na opłacenie własnego startu oraz wynajęcie ekipy i sprzętu. Według szacunków Sonik płaci za siebie 2,5 mln złotych. Wydatek się opłaca, ponieważ w 2014 roku udało mu się zająć drugie miejsce wśród quadowców. Konkurencja w tej kategorii jest o wiele mniejsza niż w pozostałych, ale i tak jest to historycznie najlepsze miejsce Polaka w historii Rajdu Dakar. Jeżeli chcemy tylko wziąć udział w rajdzie i zależy nam na dojechaniu do mety, to można znaleźć odpowiednie oferty w internecie. Wystarczy 75 tys. euro za całość. Można też sprzedawać wino jak utytułowany francuski motocyklista, Cyril Depres. By wystartować w swoim pierwszym, wymarzonym rajdzie Depres sprzedał 6000 butelek wina (pochodzi z rodziny restauratorów). Wydatek się opłacił, w debiucie przyjechał 16., ale od tamtej pory wygrał Dakar pięciokrotnie.
Jak zarobić w TV...
Jeżeli tak dobrze idzie „naszym", to prędzej czy później pojawi się telewizja, żeby przełożyć te wyniki na własny zysk. Na świecie 70 kanałów transmitowało relacje z rajdu, w tym roku także polski Eurosport i TVN. Ale jak pokazać wieloetapowy rajd? Widz przyzwyczajony jest do dwóch serii skoków narciarskich (średnio półtorej godziny), narciarskiego biegu, który potrwa od kilku do kilkunastu minut. Długość transmisji meczu piłkarskiego też da się w miarę szybko obliczyć. Ale co zrobić z rajdem, który zaczyna się 4 stycznia, kończy 19, w międzyczasie kierowcy mają jeden dzień odpoczynku, do przejechania dziennie ma się średnio po 600-700 kilometrów, a odcinki specjalne trwają po kilka godzin? Nikt nie wytrzyma takiej relacji, nawet najbardziej zachęcony do oglądania Dakaru widz zdekoncentruje się na drugim punkcie kontrolnym, bo będzie widział kurz, pył i uciekające spod kół pojazdów kamienie. Dakar stawia wyzwanie dla specjalistów od telewizyjnych transmisji, ponieważ skuteczna emisja na żywo wymagałaby ekipy realizującej kilka godzin rajdu. Na wielu kamerach, z szybkimi zmianami ujęć i komentarzem specjalistów, którzy opowiadaliby o tym, co się dzieje. Jak na razie dakarowe studio to zaledwie kilka minut przebitek z przepięknych księżycowo-niewiarygodnych krajobrazów i spektakularnych podskoków samochodu czy motoru. Czasem ciężarówka wyląduje w rowie, czasem quadowiec zatrzyma się i pomoże zmienić koło drugiemu, na zakończenie tabelka ze statystyką i zaproszenie do kolejnego dnia relacji. Komentator suchym głosem opowie o tym, co się wydarzyło i przetłumaczy fragment wypowiedzi zawodnika. Tak wyglądają oficjalne dakarowe materiały, które trwają po dwa razy po 5 minut. 10-minutowy komentarz-pigułka opisujący wydarzenia całego dnia. Podczas tegorocznych relacji na TVN można było posłuchać też wywiadów z polskimi kierowcami i mechanikami, ale rozmowy trwały po kilka sekund. Rajd Dakar to nie jest typowe środowisko dla kogoś, dlatego warto byłoby je przybliżyć przez trochę dłuższy czas.