Półtora miesiąca przed referendum w sprawie niepodległości Szkocji przewaga jej przeciwników nad zwolennikami stopniowo topnieje. Ale nie ma to wiele wspólnego z krystalizowaniem się poglądów na temat bilansu korzyści i kosztów zerwania ponad 300-letniej unii z Anglią.
Do takich wniosków prowadzi m.in. niedawny sondaż ośrodka Panelbase dla „Sunday Timesa". Wynika z niego, że 18 września za secesją opowie się 41 proc. mieszkańców Szkocji, a przeciwko – 48 proc. Dla porównania, w lutym przewaga unionistów nad secesjonistami wynosiła 12 pkt proc. Jednocześnie tylko 34 proc. respondentów wskazało, że prowincja zyska gospodarczo na odłączeniu się od Wlk. Brytanii, a 42 proc., że straci.
To sugeruje, że część zwolenników secesji nie ma przekonania, że sytuacja Szkocji się dzięki temu poprawi, a część przeciwników – że będzie odwrotnie.
Trudno się temu dziwić, bo szacunki bilansu korzyści i kosztów zerwania unii z Anglią są bardzo rozbieżne. Alex Salmond, lider Szkockiej Partii Narodowej (SNP) i szef lokalnego rządu, zapewnia, że w perspektywie kilkunastu lat każdy mieszkaniec prowincji otrzyma „premię za niepodległość" sięgającą 1000 funtów rocznie. Z kolei Londyn twierdzi, że odłączając się od Królestwa Brytyjskiego, Szkoci pozbawią się 1400 funtów „dywidendy" rocznie.
Oba szacunki odnoszą się do zmiany przychodów podatkowych Szkocji w przeliczeniu na mieszkańca w razie jej secesji. Biorąc pod uwagę, że wydatki publiczne (wszystkich szczebli władzy) per capita w Szkocji wynoszą ok. 11,8 tys. funtów rocznie, wyliczenia SNP sugerują, że w razie niepodległości przeciętny mieszkaniem prowincji wzbogaciłby się o 8,5 proc., z kolei wyliczenia Londynu, że zubożałby o 11,9 proc.