Liczba emigrantów zarobkowych trafiających na Litwę rośnie z roku na rok. Najwięcej przyjeżdża ich z Białorusi i Ukrainy. Otrzymują wizę z pozwoleniem na pracę i podpisują z pracodawcami oficjalne umowy. Ale zdaniem Andrusa Cuzanauskasa szefa Związku Przewoźników Solidarumas, większość emigrantów jest eksploatowana ponad siły i oszukiwana. Zatrudniający wymyślają nieistniejący podatki i kary, które odliczają od pensji; nie płacą delegacji a często i poborów.
- Np. emigrantowi proponuje się podpisanie umowy, zgodnie z którą wypłacić ma się mu 6000 euro, a w rzeczywistości on podpisał się pod tym, że te pieniądze już otrzymał - cytuje Cuznanauskasa portal Delfi.
W latach 2014-2015 litewski Instytut Badań Etnicznych przeprowadził ankiety wśród emigrantów. Zgodnie z wynikami na Litwę trafiają młodzi, wysoko wykwalifikowani mężczyźni z Ukrainy (59 proc. w 2014 r) i Białorusi (29 proc.). Dostają pracę przede wszystkim w transporcie i logistyce, pracują jako kierowcy na dalekich trasach. Przyjeżdżają na rok, ale jeżeli mają wysokie kwalifikacje, to dostają wizy dwuletnie.
W 2014 r. cudzoziemcy dostali 5382 pozwolenia na pracę na Litwie. Dla porównania pięć lat temu było to tylko 1808 osób. Jak pokazało badanie, cudzoziemcy nie znają prawa pracy, przepisów socjalnych ani zasad wynagradzania obowiązujących na Litwie.
Kierowcy na dalekich trasach zarabiają od 500 euro do 1500 euro, ale często nie dostają przysługujących im delegacji i nawet nie wiedzą, że takowe im się należą. szef Solidarumas zwraca uwagę, że gastarbeiterzy z Ukrainy, Białorusi i Rosji dostają umowy w języku litewskim, bez obowiązkowego w takich sytuacjach tłumaczenia; pracodawcy odliczają im po 1,5 euro na dobę za kursy po Unii, tłumacząc że to podatek od pracy we Wspólnocie, choć w rzeczywistości taki podatek nie istnieje. Do tego mają płacone na przejechane kilometry, a nie czas pracy. Choć takie praktyki są w Unik surowo zabronione. Bywało i tak, że kierowca przepracował 8 miesięcy i otrzymał za to...1000 euro.