Komedia świąteczna to osobny gatunek filmowy. Ma zapewnić chwilę odpoczynku, dać opowieść o odrobinie szczęścia, które może stać się udziałem każdego. „Miłość jest wszystkim" Michała Kwiecińskiego wpisuje się w ten nurt.
To bajka, co realizatorzy wciąż podkreślają nawet obrazem, bo Gdańsk przypomina tu miasto z sennych marzeń. Na śniegu odbijają się świąteczne światła i dekoracje, a większość bohaterów wygląda tak, jakby ktoś wyciął ich z żurnala.
Mimo wszystko w tej świątecznej laurce kryją się prawdziwi ludzie, często przegrani i z problemami. Tylko jeden wątek przypomina tu bajkę o Kopciuszku, który zdobywa królewicza (w tej wersji to ekspedientka ze stoiska z biżuterią i słynny piłkarz celebryta).
Inni bohaterowie to m.in.: córka znanego aktora, która nawet po śmierci ojca z trudem wybacza mu zapatrzenie w siebie, jej mąż, zresztą w separacji. Jest budowlaniec, ojciec dwojga dzieci, wyrzucony właśnie z pracy. I osiemnastolatek wdający się w romans z dojrzałą kobietą („Człowiek zakochuje się więcej niż jeden raz" – mówi mu doświadczona partnerka, która chce wrócić do własnego życia).
Jest też w filmie wątek telewizyjny: ludzie przygotowujący świąteczny show. I jest wreszcie Mikołaj. Zostaje nim przez przypadek facet z łapanki, który właśnie przyjechał z Finlandii, żeby odszukać zostawionych przed laty żonę i syna. I to on – pełen niespełnień i goryczy, trzeźwo patrzący na świat – nadaje ton filmowi.