Kobiety odważniejsze od mężczyzn

Małgorzata Szumowska stała się główną bohaterką rozmów po konkursowych pokazach na Festiwalu w Gdyni. Ale też takiego filmu jak jej „33 sceny z życia” jeszcze w polskim kinie nie było. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiej szczerości emocjonalnej na ekranie.

Aktualizacja: 19.09.2008 02:09 Publikacja: 19.09.2008 01:51

Kobiety odważniejsze od mężczyzn

Foto: Rzeczpospolita, BS Bartek Sadowski

Sama Małgorzata Szumowska powtarza, że nie jest to film o niej. Ale przecież nie ma wątpliwości, że to jej doświadczenie. W 2004 roku przeżyła śmierć matki: pisarki Doroty Terakowskiej, trzy miesiące później ojca: dziennikarza i dokumentalisty Macieja Szumowskiego. I rozstała się z mężem. Miała 29 lat, była po interesującym debiucie filmowym, a w jednej chwili poukładane życie legło w gruzach.

I choć bohaterka jest tu malarką, jej mąż kompozytorem, w „33 scenach z życia” odbija się prawdziwy ból Szumowskiej. Film zaczyna się od sielskiej domowej sceny. Rodzina je kolację na ganku. Kiedy dzieci zaczną się rozjeżdżać, kamera długo pokazuje machającą rodzicom z samochodu dziewczynę. Ona jeszcze o tym nie wie, ale to jej pożegnanie z dzieciństwem.

Potem jest choroba matki, umieranie na raka sfilmowane z najdrobniejszymi detalami. Cierpienie pokazane z bliska, bez żadnego znieczulenia. Szumowska obserwuje tragedię oczami córki, która zaraz potem musi się zmierzyć z załamaniem i śmiercią ojca. Próbuje więc uciec, odreagować ból, zapić nieszczęście. Po omacku, gwałtownie szuka drogi do życia, do przetrwania.

Wychowani na romantycznych wzorcach nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich reakcji. Ani do takiej szczerości w portretowaniu stanów emocjonalnych. Choć nie każdy zaakceptuje więc postawę bohaterki, nie można przejść obok „33 scen z życia” obojętnie.

To obraz szokujący, mocny, jego autorka próbuje dogrzebać się do najgłębiej ukrywanych pokładów ludzkiej natury. Rewelacyjne kreacje tworzą: Julia Jentsch jako Julia, Małgorzata Hajewska (matka), Andrzej Hudziak (ojciec), Maciej Stuhr (mąż), Peter Gantzler (Adrian). Genialne zdjęcia zrobił Michał Englert.

O czasie, w którym trzeba dokonać rozliczenia z życiem, mówi też Magdalena Piekorz w „Senności”. Portretuje moment, kiedy człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę, że popadł w letarg codzienności. Że ma za sobą pół życia i to ostatni moment, by drugą połowę przeżyć pełniej, prawdziwiej, choć czasem jest już na to za późno.

Obserwujemy losy kilku par: aktorki i zdradzającego ją męża; pisarza, na którego rak wydał wyrok śmierci; lekarza, który musi się uporać z własnym homoseksualizmem. „Senność” to film ciekawie naszkicowany w scenariuszu Wojciecha Kuczoka i delikatnie zrealizowany przez Piekorz. Choć chwilami przegadany i proponujący zbyt proste rozwiązania. Ale obie reżyserki mają odwagę, której często polskim filmom brakowało.

Małgorzata Kożuchowska, aktorka

Rz: W „Senności” zagrała pani młodą kobietę, która porządkuje i zmienia swoje życie. Ten motyw powtarza się w wielu tegorocznych filmach. Myśli pani, że można się odciąć od przeszłości?

Małgorzata Kożuchowska:

Zapewne nie, ale można się od niej odbić. Wyciągnąć wnioski. W kinie dochodzi teraz do głosu pokolenie trzydziesto-, czterdziestolatków. To ludzie, którzy sporo przeżyli, doznali różnych rozczarowań, zrealizowali wiele marzeń, a teraz zaczynają się rozliczać. I chcą iść dalej, często ku czemuś nowemu.

Pani też jest w podobnym momencie?

Zaczynam się do niego zbliżać. To zresztą wspaniały moment. Staję się w życiu odważniejsza. My, aktorzy, przez pierwsze lata jesteśmy zwykle niepewni, czy uda nam się do czegoś dojść, czy zostaniemy zaakceptowani. Jest w nas lęk: czy dam radę, czy mam talent, czy spotkam artystów, którzy będą chcieli zaryzykować i powierzą mi interesujące zadania? Mam już za sobą niejeden błąd, ale trochę o sobie wiem.

Przy „Senności” pracowała pani, po raz pierwszy w kinie, z reżyserem kobietą. Czy to pomogło w budowaniu tej niełatwej postaci?

Lubię pracować z kobietami. Wtedy nie ma żadnej kokieterii, którą niesie zderzenie płci. W teatrze przeżyłam ciekawe spotkania z Agnieszką Glińską, w telewizji – z Natalią Koryncką-Gruz. Teraz spotkałam się z Magdą Piekorz. I za każdym razem łączyła nas silna więź. Przyjaźń wykraczająca poza pracę.

Od lat gra pani w serialach telewizyjnych, przede wszystkim w „M jak miłość”. Czy przeskok do kina bywa trudny?

Nie, bo poczucie równowagi daje mi praca w teatrze. Nie mam w sobie lęku, że serial mnie psuje. Przejście do nowej ekipy zawsze jest jednak związane ze stresem. Na planie „M jak miłość” wszyscy mnie znają, w „Senności” musiałam zapracować na zaufanie innych. Miałam zresztą wrażenie, że byłam szczególnie obserwowana. Po kilku dniach zdjęć podszedł do mnie ktoś z ekipy i powiedział: „Wiesz, przestrzegałem Magdę przed angażowaniem aktorki z serialu. Wszystko odwołuję. Trzymam za ciebie kciuki”. To było bardzo miłe.

I nie boi się pani, że serial, który przyniósł ogromną popularność, zacznie panią ograniczać?

To trudne sprawy. Nie wiem, ile dobrych ról ominęło mnie w kinie, mam jednak przeczucie, że niewiele. Poza tym mam nad swoją rolą serialową pewną kontrolę. Zawsze mogę poprosić, by pisano dla mnie mniej scen. „M jak miłość” nigdy nie przeszkodziło mi w premierze teatralnej czy w pracy nad filmem. Mam nadzieję, że tak będzie nadal.

Barbara Hollender

Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu