Sama Małgorzata Szumowska powtarza, że nie jest to film o niej. Ale przecież nie ma wątpliwości, że to jej doświadczenie. W 2004 roku przeżyła śmierć matki: pisarki Doroty Terakowskiej, trzy miesiące później ojca: dziennikarza i dokumentalisty Macieja Szumowskiego. I rozstała się z mężem. Miała 29 lat, była po interesującym debiucie filmowym, a w jednej chwili poukładane życie legło w gruzach.
I choć bohaterka jest tu malarką, jej mąż kompozytorem, w „33 scenach z życia” odbija się prawdziwy ból Szumowskiej. Film zaczyna się od sielskiej domowej sceny. Rodzina je kolację na ganku. Kiedy dzieci zaczną się rozjeżdżać, kamera długo pokazuje machającą rodzicom z samochodu dziewczynę. Ona jeszcze o tym nie wie, ale to jej pożegnanie z dzieciństwem.
Potem jest choroba matki, umieranie na raka sfilmowane z najdrobniejszymi detalami. Cierpienie pokazane z bliska, bez żadnego znieczulenia. Szumowska obserwuje tragedię oczami córki, która zaraz potem musi się zmierzyć z załamaniem i śmiercią ojca. Próbuje więc uciec, odreagować ból, zapić nieszczęście. Po omacku, gwałtownie szuka drogi do życia, do przetrwania.
Wychowani na romantycznych wzorcach nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich reakcji. Ani do takiej szczerości w portretowaniu stanów emocjonalnych. Choć nie każdy zaakceptuje więc postawę bohaterki, nie można przejść obok „33 scen z życia” obojętnie.
To obraz szokujący, mocny, jego autorka próbuje dogrzebać się do najgłębiej ukrywanych pokładów ludzkiej natury. Rewelacyjne kreacje tworzą: Julia Jentsch jako Julia, Małgorzata Hajewska (matka), Andrzej Hudziak (ojciec), Maciej Stuhr (mąż), Peter Gantzler (Adrian). Genialne zdjęcia zrobił Michał Englert.