Taki rysunek: trzej młodzi izraelscy żołnierze wychodzą z wody na plażę. Są półnadzy, w rękach mają karabiny. Przed nimi w nocnej poświacie księżyca rysują się kontury bejruckich domów i palm.
Ari Folman jest jednym z nich, w 1982 roku służył w wojsku i został wysłany na wojnę z Libanem. 20 lat później zdał sobie sprawę, że poza obrazkiem z plaży nic więcej z tamtego czasu nie pamięta. Wyparł wszystko ze świadomości, nie chciał wracać pamięcią do masakry setek Palestyńczyków dokonanej przez Libańczyków w obozach Sabra i Szatila. Do masakry, podczas której wojska izraelskie były tuż obok. Ale człowiek, który przeszedł przez piekło, nie jest w stanie się od niego uwolnić. Folman zaczął rozmawiać ze świadkami tamtych wydarzeń, zapełniać białe plamy we własnej pamięci.
– Zdałem sobie sprawę, że muszę zrobić ten film – mówi. – Żeby rozliczyć się z samym sobą, ale także po to, by kiedyś obejrzeli go moi synowie, by stał się dla nich ostrzeżeniem.
"Walc z Bashirem" to obraz-katharsis. Bohater odwiedza dawnych znajomych tak samo okaleczonych psychicznie. Z ich wspomnień, jak z puzzli, odtwarza traumatyczne wydarzenia z przeszłości.
Kobe Niv z uniwersytetu w Tel Awiwie zarzucał Folmanowi, że zdjął z Izraelczyków odpowiedzialność za masakrę, a przecież ich rola do dziś pozostaje niewyjaśniona. "Sabra i Szatila – mówił – to wielkie plamy na naszym sumieniu, a film oczyszcza nas z grzechu". Ale Folman ripostował: