Polska fotografia prasowa robi wreszcie karierę. Sypią się wystawy i przeglądy; krytycy chwalą, publiczność dopisuje, nawet czasem kupuje. Ale uwaga! Największym zainteresowaniem cieszą się kadry "zabytkowe", dokumentujące PRL. Zastanawiam się, co jest tego przyczyną? I mam swoją teorię. To reakcja na najpopularniejsze, wszechobecne w mediach fototrendy. Bo ile można znieść cukierkowych "reportaży" z życia gwiazd i celebrytów? Jak długo da się ekscytować sensacją i okrucieństwem?
W reportażach sprzed pół wieku nie ma drastycznych scen. Są natomiast świadectwa emocjonalnych więzi łączących rodaków, dowody ich zaradności i pogody ducha. Słowem tego, czego obecnie odczuwamy brak. Zwyczajni Polacy uwiecznieni w przypadkowych sytuacjach wydają się po prostu sympatyczni. Bezpretensjonalni. "Królowie życia", czyli artyści, pozbawieni są pozy, nawet jeśli obnoszą starannie wystudiowany image. Widzimy prawdziwe twarze, nie kukły z photoshopu.
W tamtych reportażach rzeczywistość nie była fałszowana. Miała charakter. – Ludzie poszukują prawdy o świecie, o nich samych – podsumowuje Anna Musiałówna, znana fotoreporterka kiedyś związana z redakcją "ITD". – Mają dosyć oszustwa.
[srodtytul]Ironia wobec wodzów[/srodtytul]
Dlaczego więc zdjęcie Bogdana Łopieńskiego "Przyspieszamy obywatele" zyskało ponadczasową sławę? Przecież komunistyczni przywódcy specjalizowali się w naciąganiu faktów, oszukiwali naród. Owszem, lecz wyglądem nie różnili się od większości obywateli. Popatrzmy na Gierka, Jaroszewicza, Gomułkę w obiektywie Łopieńskiego. Toż to swojskie chłopy, bez żadnej pozy. Dlatego przebojem grudniowej aukcji w warszawskim Rempeksie okazał się wspomniany kadr "Przyspieszamy…".