[b]Po pierwsze:[/b] nie piękna O’Hara, nie zniewalający Rhett, ale... charakterna Mammy. Dumna i nieustępliwa niańka, która jako jedyna umiała pohamować temperament panienki Scarlett. Sznurowała gorsety, zasłaniała nieprzyzwoicie ogołocone ramiona i podstępem wmuszała śniadania. Nie zdołała jej tylko powstrzymać przed przerobieniem zielonych zasłon na suknię, ale towarzyszyła Scarlett w drodze do więzienia, gdzie Rhett rżnął w karty z Jankesami i podejmował panie lekkich obyczajów. Może i wojna secesyjna obróciła ład Południa w pył, Mammy jednak wiedziała swoje. „Co się nie godzi, to się nie godzi” – orzekła, wydając krótkie warknięcie, z którym nawet Rhett nie ośmielał się dyskutować. Może właśnie za scenę, w której Mammy unosi rąbek spódnicy na dowód, że polubiła podarowaną przez niego krwistoczerwoną halkę, Hattie McDaniel wyróżniono Oscarem. Była pierwszą Murzynką, która odebrała tę nagrodę. Na premierę filmu jej nie wpuszczono, na oscarową galę wprowadzono tylnymi drzwiami, ale jej przemówienie było popisem elegancji i elokwencji, dla czarnych Amerykanów – historycznym triumfem.
[b]Po drugie:[/b] „A właśnie, że zatańczę!” – oznajmiła zatłoczonej sali Scarlett, świeżo upieczona wdowa, na wieść, że Rhett oferuje grube dolary za jeden taniec z nią. Ogólne zgorszenie i nienawiść do Buttlera nie powstrzymały jej przez odrobiną rozrywki – od godziny sterczała za ladą, udając strapioną losami żołnierzy. Operator przyłapał ją na hipokryzji: kamera wędruje wolno w dół, pokazując lśniącą czerń żałobnej sukni, spod której wyłania się para podrygujących bezwstydnie zamszowych pantofelków. Za tę nieprzyzwoitość pokochał ją Rhett (już w Dwunastu Dębach, gdy zarzuciła mu, że nie jest dżentelmenem, ripostował: „Ani pani damą!”), a nienawidziła konserwatywna śmietanka Atlanty. Gdy tylko Scarlett wybiegła na parkiet, cioteczka Pittypat Hamilton omdlała, w porę jednak wykrzykując: „Gdzie są moje sole trzeźwiące?!”
[b]Po trzecie:[/b] zapatrzona we własną niedolę Scarlett nie zauważa trawiącej wszystko wokół wojennej pożogi. Przedziera się przez Atlantę w poszukiwaniu doktora Meade’a, bo ani myśli odbierać poród Melanie sama. Ze wstrętem stąpa między jęczącymi z bólu żołnierzami, przerażona i wściekła, gdy dociera do niej, że jej nieszczęście nic w oceanie śmierci nie znaczy. Kamera unosi się na potężnym dźwigu coraz wyżej i wyżej, a drobna sylwetka Scarlett ginie w nieskończonym tłumie statystów zalewających scenografię dworca kolejowego. Rozmach i precyzja, z jaką Victor Fleming zobrazował upadek Południa, nie ma w kinie równych. A postać Scarlett O’Hary okazuje się hołdem dla wszystkich, którzy w obliczu katastrofy znaleźli dość determinacji, by ocalić siebie i bliskich.
[b]Po czwarte:[/b] dwa wspaniałe pocałunki. Ten pierwszy, na rozstaju dróg, oświetlony krwawą łuną płonącego Południa. Rhett wywiózł zrozpaczoną Scarlett i półżywą Melanie z Atlanty. Ale zamiast dalej uciekać, chce ocalić resztki honoru. Zdejmuje kapelusz i chwyta Scarlett, domagając się pocałunku godnego żołnierza idącego na niemal pewną śmierć. Ta na krótką chwilę słabnie w jego objęciach, ale zaraz potem Buttlerowi dostaje się, że porzuca ją bezbronną na pustkowiu.
Gdy całował ją po raz drugi, w okolicznościach mniej tragicznych, a bardziej groteskowych, była już bardziej uległa. Nie dlatego, że tak ją wzruszyła śmierć drugiego męża (podobnie jak pierwszy, był tylko marionetką), raczej za sprawą wyrzutów sumienia, mocno zakrapianych whisky, której zapach próbowała zdusić, wylewając na siebie flakon wody toaletowej. Buttler miał już dość czekania, więc pokazał Scarlett, jak mężczyzna całować powinien. Panom polecamy tę scenę jako materiał instruktażowy, paniom radzimy wziąć głęboki wdech.