[b]„Lektor” wpisuje się w nurt filmów rozliczających traumy XX wieku. Ale twórcy nie pokazują dzisiaj walk, bombardowań, śmierci na polu bitwy. Przyglądają się konsekwencjom wojen, deformacjom, jakie wywołują one w psychice ludzi. [/b]
Coś w tym jest. Zawsze podkreślam, że nie zrobiłem filmu o Holocauście. Chciałem pokazać problemy, z jakimi Niemcy borykali się długo po kapitulacji III Rzeszy. Z jakimi borykają się do dzisiaj. Najważniejsze pytania z powieści Bernharda Schlinka brzmiały: co stało się z generacją, której młodość przypadła na czasy powojenne? Jak mieli żyć ludzie, którzy zorientowali się, że ich rodzice, dziadkowie, nauczyciele byli zamieszani w Holocaust? Ta świadomość powodowała traumę, która w różny sposób objawiała się do końca życia.
[b]Myśli pan, że kolejne pokolenia Niemców mają poczucie odpowiedzialności za wydarzenia XX wieku?[/b]
Jako młody chłopiec spędziłem trochę czasu w Niemczech, które były wówczas krajem złamanym, usiłującym podnieść się do życia. Na swój sposób fascynującym. To doświadczenie głęboko wryło mi się w pamięć. Wiele lat później, jako dyrektor artystyczny Royal Court Theatre, współpracowałem z jednym z teatrów berlińskich. Potem też często tam bywałem. I zawsze czułem, jak bardzo przeszłość tkwi w Niemcach różnych generacji. Myślę, że do dzisiaj mają oni w sobie poczucie winy i dyskomfortu psychicznego.
[b]W kinie często ostatnio wracają do rozliczeń wojennych, ale szukają raczej usprawiedliwień. Pokazują tych, którzy buntowali się przeciwko nazizmowi jak w „Sophie Scholl. Ostatnich dniach” czy stali się wręcz ofiarami wojny jak w „Anonyma. Kobieta w Berlinie” Maxa Farberbocka.[/b]