Czy można kochać oprawcę

Stephen Daldry, reżyser wchodzącego w piątek na ekrany "Lektora" mówi w rozmowie z "Rz", że chciał inaczej spojrzeć na nazizm, a także zmusić widza do własnych ocen historii

Publikacja: 12.03.2009 03:03

"Lektor"

"Lektor"

Foto: Materiały Promocyjne

[b]„Lektor” wpisuje się w nurt filmów rozliczających traumy XX wieku. Ale twórcy nie pokazują dzisiaj walk, bombardowań, śmierci na polu bitwy. Przyglądają się konsekwencjom wojen, deformacjom, jakie wywołują one w psychice ludzi. [/b]

Coś w tym jest. Zawsze podkreślam, że nie zrobiłem filmu o Holocauście. Chciałem pokazać problemy, z jakimi Niemcy borykali się długo po kapitulacji III Rzeszy. Z jakimi borykają się do dzisiaj. Najważniejsze pytania z powieści Bernharda Schlinka brzmiały: co stało się z generacją, której młodość przypadła na czasy powojenne? Jak mieli żyć ludzie, którzy zorientowali się, że ich rodzice, dziadkowie, nauczyciele byli zamieszani w Holocaust? Ta świadomość powodowała traumę, która w różny sposób objawiała się do końca życia.

[b]Myśli pan, że kolejne pokolenia Niemców mają poczucie odpowiedzialności za wydarzenia XX wieku?[/b]

Jako młody chłopiec spędziłem trochę czasu w Niemczech, które były wówczas krajem złamanym, usiłującym podnieść się do życia. Na swój sposób fascynującym. To doświadczenie głęboko wryło mi się w pamięć. Wiele lat później, jako dyrektor artystyczny Royal Court Theatre, współpracowałem z jednym z teatrów berlińskich. Potem też często tam bywałem. I zawsze czułem, jak bardzo przeszłość tkwi w Niemcach różnych generacji. Myślę, że do dzisiaj mają oni w sobie poczucie winy i dyskomfortu psychicznego.

[b]W kinie często ostatnio wracają do rozliczeń wojennych, ale szukają raczej usprawiedliwień. Pokazują tych, którzy buntowali się przeciwko nazizmowi jak w „Sophie Scholl. Ostatnich dniach” czy stali się wręcz ofiarami wojny jak w „Anonyma. Kobieta w Berlinie” Maxa Farberbocka.[/b]

Nie znam tych filmów, ale sam chciałem zmienić perspektywę patrzenia na konsekwencje wojny. Na temat Holocaustu powstało dziesiątki filmów. Niemal wszystkie zostały nakręcone z punktu widzenia ofiar. Zaproponowałem inne spojrzenie — poprzez losy tych, którzy stali po drugiej stronie. Oprawców. W czasie II wojny światowej w machinę zabijania włączone były miliony Niemców. To nie byli szaleńcy ani zwyrodnialcy, lecz zwykli ludzie. Bohaterka filmu pracowała jako strażniczka w Auschwitz. Nie bez powodu mówię „pracowała”. Hannah była zwykłą robotnicą, która trafiła do SS i dalej do obozu śmierci. Żeby pojąć nazizm i historię, trzeba też zrozumieć takich, jak ona. Schlink powierzył swój tekst mnie, bo chciał, by ten film powstał po angielsku i wyszedł w świat. Chciał sprawdzić, czy jest to tylko problem Niemiec.

[b]A nie jest?[/b]

Oczywiście, że nie. Proszę przyjrzeć się najnowszej historii świata. Kambodża, Rwanda, kraje byłej Jugosławii, Irak, Afganistan... Mam wymieniać dalej? Zanim przystąpiliśmy do adaptacji książki, razem ze scenarzystą Davidem Hare’m i Schlinkiem długo zastanawialiśmy się, jak rozłożyć w tej opowieści akcenty. Ważne było dla nas czy powinniśmy trzymać widza na dystans czy może wymóc na nim empatię w stosunku do Hannah? Nie mniej czasu poświęciliśmy postaci Michaela Berga, który jako chłopiec zakochał się w dojrzałej kobiecie, by po ośmiu latach dowiedzieć się, że spał ze strażniczką z Auschwitz. Czy ta wiedza przekreślała jego miłość i pierwszą, młodzieńczą namiętność? Jedno wiedzieliśmy na pewno: chcieliśmy stworzyć postacie niejednoznaczne. Postanowiliśmy niczego widzowi nie podpowiadać i niczego mu nie ułatwiać.

[b]Schlink napisał książkę w pierwszej osobie. Dlaczego w filmie zrezygnował pan z tego osobistego tonu?[/b]

Po przeczytaniu „Lektora” podejrzewałem, że autor opisuje fragment własnej biografii. Chyba i dlatego tak bardzo mnie ta historia zafascynowała. Ale kiedy razem ze scenarzystą Davidem Hare’m zaczęliśmy myśleć o filmie, zdecydowaliśmy się odstąpić od pierwszoosobowej narracji. Głównie z powodów technicznych. Ekranowy „pamiętnik” oznacza na ogół głos zza kadru, a to w kinie zawsze brzmi sztucznie. Jakby reżyser nie dawał sobie rady z narracją. Mogliśmy też otworzyć film sceną, w której literat siedzi przy biurku i wystukuje na maszynie do pisania pierwszy rozdział książki. Wówczas w ostatniej scenie Ralph Finnes musiałby napisać na tej samej maszynie słowo „koniec”. Jednak taka klamra wydawała nam się zużyta i banalna. Pozostawało łoże śmierci, ale przecież nie było powodu, żeby Berga uśmiercać.

[b]Polski mistrz Andrzej Wajda mawia, że podstawą sukcesu filmu jest właściwa obsada. W „Lektorze” trafił pan w dziesiątkę. [/b]

Z Ralphem Finnesem byliśmy umówieni na tę rolę „od zawsze”. Z postacią Hanny miałem więcej kłopotów. Od początku myślałem o Kate Winslet, bo to absolutnie wyjątkowa aktorka. Ale kiedy zaczynaliśmy zdjęcia, była zajęta w „Drodze do szczęścia” Sama Mendesa. Zaproponowałem więc rolę mojej serdecznej przyjaciółce Nicole Kidman. Nicole zaczęła już z nami pracować, jednak musiała wycofać się, gdy zaszła w ciążę. Wtedy wróciliśmy do pierwszej koncepcji. Kate była po zdjęciach do filmu swojego męża i tym razem przyjęła propozycję. To było dla niej poważne wyzwanie. W pierwszej części filmu Hannah ma przecież trzydzieści kilka lat, pod koniec siedemdziesiąt. Z wielką starannością przygotowaliśmy projekt charakteryzacji, posługując się m.in. zdjęciami matki i babki Kate. Reszta to już jej aktorski kunszt.

Nie obawia się pan, że kunszt Kate Winslet sprawi, iż widz poczuje do

[b]Hannah do niej sympatię? To jest też pytanie czy mamy prawo przebaczać. [/b]

Odpowiedź nie należy do mnie. I nawet nie do Kate. Ja przypominam, jak trudno jest zapomnieć. Reprezentująca w „Lektorze” ofiary Lena Olin w rozmowie z Finnesem mówi: „Jak chcesz katharsis to idź do teatru”. Ale widz musi sam się z tym problemem uporać. Na tym polega dojrzewanie do oceny historii.

[b]Jest jednak coś niepokojącego, gdy Hannah na pytanie dlaczego została strażniczką w Auschwitz odpowiada: „Tam była praca”.[/b]

Dla mnie to nie jest dziwne. Był taki moment, gdy do SS kierowano robotników z różnych zakładów. Hannah była zatrudniona w Siemensie, niewykluczone nawet, że w obozie, przez jakiś czas, to jej dawny pracodawca wypłacał jej żołd. A ona po prostu pracowała. Kazano jej pilnować porządku na bloku, to pilnowała. A czy chłopcy amerykańscy, którzy zaciągali się do wojska przypuszczali, że skończą maltretując Muzułmanów w irackim więzieniu Abu Ghraib? Kiedyś też z pewnością dojdzie do procesów strażników z Guantanamo. Co wtedy ci ludzie powiedzą?

[b]Zastanawiam się, która z warstw „Lektora” jest dla pana osobiście ważniejsza — opowieść o poczuciu winy i dojrzewaniu do odpowiedzialności za własne czyny czy historia trudnej miłości?[/b]

Odpowiem tak: mam wrażenie, że dla Bernharda Schlinka najistotniejszy był dylemat: „Jak kochać, lubić, szanować ludzi, gdy dowiadujemy się nagle, że ich przeszłość kryje mroczne tajemnice?” Jeśli chodzi o mnie... Nie, nie odpowiem na to pytanie. Nie po to robiłem „Lektora”, by stawiać kropki nad „i”. Tym filmem nie zamierzałem zapewniać widzowi poczucia psychicznego komfortu.

[b]Jak pan odbiera sukcesy swojego filmu? [/b]

Nie wpadam w euforię. Każda klęska oznacza, że zbliża się sukces. Każdy sukces oznacza, że zbliża się klęska.

[ramka]Stephen Daldry

Urodził się 2 maja 1961 roku w Dorset w Wielkiej Brytanii. Po studiach na wiele lat związał się z teatrem. Pracował w Crucible Theatre w Sheffield, potem przeniósł się do londyńskiego Gate Theatre, a wreszcie został dyrektorem Royal Court Theatre. Wyreżyserował ponad 100 przedstawień.

W 1988 roku nakręcił krótki film „Osiem", a dwa lata później zadebiutował jako fabularzysta „Billym Elliotem" – opowieścią o nastolatku z robotniczej rodziny, który chce zostać baletmistrzem. Kolejny film „Godziny", zrealizowany na podstawie powieści Michaela Cunninghama, zdobył dziewięć nominacji do Oscara. Statuetkę za rolę Virginii Woolf dostała wówczas Nicole Kidman. Jego ostatni obraz „Lektor" przyniósł Oscara Kate Winslet. Sam Daldry miał nominacje do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej za reżyserię wszystkich trzech filmów[/ramka]

[ramka][srodtytul]Recenzje filmu "Lektor"[/srodtytul]

[b]PRO - Oczyszczenie przez sztukę - Rafał Świątek[/b]

Dobre kino powinno niepokoić, przełamywać schematy. I tak jest w przypadku „Lektora”.

Film opowiada o mrocznym dziedzictwie II wojny światowej z punktu widzenia kata, a nie ofiary. Ta ryzykowna perspektywa pozwala jednak lepiej zrozumieć, jak Niemcy zmagają się z poczuciem winy za zbrodnie. Adaptacja powieści Bernharda Schlinka wymyka się oczywistym interpretacjom. Początkowo nie dotyka nawet tragedii Holokaustu. Wydaje się jedynie melodramatem o seksualnym dojrzewaniu i trudnej miłości. Pod koniec lat 50. w Berlinie 15-letni Michael (David Kross) romansuje z dwukrotnie od niego starszą Hanną (Kate Winslet). Zakochuje się w niej, choć relacja między nimi jest osobliwa. Kobieta wprowadza chłopca w świat seksu, ale nie domaga się w zamian czułości, ciepła. Chce natomiast, by Michael czytał jej na głos książki. Traktuje go trochę jak podwładnego, któremu wydaje rozkazy. Któregoś dnia niespodziewanie znika. Mija osiem lat. Michael – już jako student prawa – odkrywa, że jego ukochana jest oskarżona o zbrodnie wojenne. Okazuje się strażniczką obozową w Auschwitz. Film stawia w ten sposób prowokacyjne pytanie: jak kochać zbrodniarza?

Z tym samym problemem zmierzyło się w Niemczech młode pokolenie lat 60., gdy odkryło zbrodnie ojców i dziadków. „Lektor” fascynuje także jako portret osobowości kata. W fenomenalnej kreacji Winslet Hanna nie jest potworem, ale prostą, zakompleksioną osobą o urzędniczej mentalności. Jej dramat polega na tym, że nie rozumie swojej winy. Natomiast zło, które wyrządziła, odciska się tragicznym piętnem na dorosłym życiu Michaela (Ralph Fiennes). To on próbuje pojąć istotę Zagłady, uświadomić Hannie odpowiedzialność za ludobójstwo. Czy to jest możliwe? Kobieta, która przeżyła Auschwitz, mówi Michaelowi: „Niech pan nie szuka oczyszczenia w obozach, ale w teatrze, literaturze...”. Przepracowanie traumy jest możliwe przede wszystkim dzięki sztuce. I kinu. Takiemu jak „Lektor”. [/ramka]

[ramka][b]KONTRA - Utracona cześć Hanny S. - Monika Małkowska[/b]

„Lektor” to obraz skrojony na potrzeby konsumenta masowej kultury. Łopatologicznie.

O tym, że główna bohaterka jest niepiśmienna, wiadomo już przy drugiej scenie z książką – ale reżyser serwuje kolejne podobne sytuacje. W finale, zamiast pozwolić widzowi zadumać się nad wyborem Hanny, Daldry każe ojcu wraz z córką pochylić się nad grobem dawnej kochanki. W jesiennym plenerze. Nawet pogoda jest „ideowo słuszna”. W powojennym Berlinie leje, a bramy są mroczne. Kiedy Michael oddala się od wrót więzienia, w oczy sypie mu śnieg.

Książka stanowiła materiał na znakomity film. Dla mnie jej głównym tematem była… moralność. A Hanna Schmitz wydawała się przypadkiem na miarę Dostojewskiego. Dlaczego jeszcze przed procesem nie daje sobie prawa do szczęścia? Co każe jej uciekać przed miłością, bliskością? Bo ma wewnętrzną potrzebę odkupienia zbrodni. Skazana nie wymiguje się przed wyrokiem jak inne eks-strażniczki. Rozlicza się ze swoim życiem, wyborami. Nawet gdy teoretycznie poniosła już karę, nie chce „ludzkiego” ułaskawienia – bo nie leży ono w ludzkiej gestii. Na ekranie niepokojący etyczny problem ma dwie fałszywe perspektywy. Pierwsza – to pikantne romansidło (młodzik i dwukrotnie starsza „przewodniczka” po seksie). Druga – konflikt w kategoriach Niemka służbistka a Holokaust. Film niweluje uniwersalną wymowę dramatu Hanny.

Poza tym Kate Winslet bynajmniej nie zachwyciła mnie grą, tak wysoko ocenioną przez Akademię. Szczególnie słabo wypada jako starsza kobieta. Fatalnie ucharakteryzowana, jakby przyprószona mąką, udaje uduchowienie za pomocą zgarbienia i powolnych ruchów. Wcale nie przekonała mnie do wewnętrznej przemiany, jaką rzekomo przeszła. Zresztą to nie lektury (czyta głównie romanse) ani więzienna separacja czynią ją mądrzejszą. Hanna od początku do końca kieruje się sumieniem. Winslet tego nie oddaje.

Daldry mógł ją wykreować na siostrę Karamazow – zamiast tego sugeruje, że wszystkiemu winien jej analfabetyzm. [/ramka]

 

 

 

 

 

[b]„Lektor” wpisuje się w nurt filmów rozliczających traumy XX wieku. Ale twórcy nie pokazują dzisiaj walk, bombardowań, śmierci na polu bitwy. Przyglądają się konsekwencjom wojen, deformacjom, jakie wywołują one w psychice ludzi. [/b]

Coś w tym jest. Zawsze podkreślam, że nie zrobiłem filmu o Holocauście. Chciałem pokazać problemy, z jakimi Niemcy borykali się długo po kapitulacji III Rzeszy. Z jakimi borykają się do dzisiaj. Najważniejsze pytania z powieści Bernharda Schlinka brzmiały: co stało się z generacją, której młodość przypadła na czasy powojenne? Jak mieli żyć ludzie, którzy zorientowali się, że ich rodzice, dziadkowie, nauczyciele byli zamieszani w Holocaust? Ta świadomość powodowała traumę, która w różny sposób objawiała się do końca życia.

Pozostało 93% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu