Do tego sprowadza się fabuła „Za jakie grzechy” Jonasa Elmera. Kretynkę, robiącą głupie minki, gra Renee Zellweger. Jest jednym z dyrektorów holdingu spożywczego z Miami, przyjeżdża na zasypaną śniegiem prowincję, by zrestrukturyzować fabrykę – czyli wyrzucić pracowników na bruk. Zimna i wyniosła kobieta zmieni zdanie, gdy pozna miejscowych.

Może bywają przaśni, żłopią piwsko i jeżdżą zdezelowanymi pikapami, ale za to wierzą w Chrystusa i nie mają w sobie hipokryzji. Słowem, miastowi mogą się od nich uczyć, jak żyć.

Bohaterka pomoże uratować fabrykę, zwłaszcza że w oko wpada jej szef lokalnych związków zawodowych (w tej roli Connikck Jr.)...

Opowiastka jest nieznośnie schematyczna, gagi płaskie. Twórcy zderzają bezduszny świat korporacji ze światem wartości (małomiasteczkowa wspólnota), topornie wskazując pożytki z życia na prowincji. Za jakie grzechy widzowie mają oglądać tak prymitywne kino?

[i]USA 2009, reż. Jonas Elmer, wyk. Renee Zellweger, Harry Connick Jr., Siobhan Fallon, kina: Atlantic[/i]