Film ma wydźwięk duchowy, nieledwie religijny – jedną z bohaterek jest młoda pani pastor (i samotna matka), a główną postacią były morderca. Jan Thomas trafia po wyjściu z więzienia właśnie do kościoła. Jest utalentowanym organistą i tam znajduje pracę (radzę się wsłuchać w jego znakomitą grę).
Już w poprzednim filmie – znanym u nas „Hawaje, Oslo” – Poppe pokazał, że interesuje go duchowy wymiar codzienności, która tylko pozornie toczy się chaotycznie. Nad życiem Jana Thomasa czuwa jakaś wyższa sprawiedliwość, która każe mu po ośmiu latach odsiedzianego wyroku za zamordowanie sześciolatka zadośćuczynić także jego matce.
Nauczycielka Agnes przychodzi do kościoła z klasą i rozpoznaje mężczyznę. Odtąd jej życie staje się koszmarem. Zaczyna zaniedbywać rodzinę – kochającego męża i dwie adoptowane córeczki – i śledzi Jana w zapamiętaniu bliskim obsesji. W końcu musi dojść do konfrontacji.
Niezwykły jest podczas oglądania „Zniknięcia” moment, w którym się orientujemy, że już nie Jan jest tu najważniejszym bohaterem próbującym normalnie żyć, ale Agnes, matka usiłująca zrozumieć, co się naprawdę wydarzyło przed laty.
Zagrała ją znakomicie i prawdziwie w każdym geście Dunka Trine Dyrholm („Telenowela”), o której kreacji Alec Baldwin powiedział, że nigdy nie widział w kinie lepszej. Ale dobrze grają tu wszyscy.