Wenecki przegląd od dawna szuka swojej drogi. Dyrektorowi Markowi Muellerowi nie jest łatwo zamknąć konkursowy program. Poza wcześniejszymi imprezami w Berlinie i Cannes ma konkurencję w odbywających się niemal w tym samym okresie dwóch znaczących festiwalach – w Montrealu i Toronto. Dlatego Mueller konsekwentnie stawia na nowe twarze i nowe zjawiska w światowej sztuce filmowej, nie boi się śmiałych eksperymentów.
W tym roku otworzył festiwal „Czarnym łabędziem” („Black Swan”) Darrena Aronofsky’ego. Twórca nagrodzonego tu dwa lata temu Złotym Lwem „Zapaśnika” znów przywiózł na Lido film o ludziach, którzy ożywają w blasku reflektorów. Słynny nowojorski zespół baletowy przygotowuje nową wersję „Jeziora łabędziego”. Gwiazda odchodzi na emeryturę, choreograf szuka więc dziewczyny, która mogłaby wcielić się jednocześnie w Białego i Czarnego Łabędzia. O rolę rywalizują dwie tancerki. Jedna z nich, 28-letnia Nina, nie ma poza baletem żadnego życia. Pięknie wykonuje partie białego łabędzia, ale nie umie być czarnym – nic nie wie o uwodzeniu, seksie, grze z mężczyzną. Jednak prowokowana przez baletmistrza i rywalkę, zacznie odkrywać inną, mroczną stronę własnej osobowości.
„Czarny łabędź” to opowieść o artystach. O potwornych ambicjach, o cenie, jaką się płaci za sukces. Ale też o sztuce. Ile trzeba przecierpieć, jak głęboko zajrzeć w siebie, jak bardzo rozgrzebać własne rany, żeby porwać innych.
Oglądając początek „Czarnego łabędzia”, myślałam o dokumencie Krzysztofa Kieślowskiego „Siedem kobiet w jednym wieku”. Tam wśród balerin były wielkie tancerki, których kariera już gaśnie, i te młode, dopiero rozkwitające. Kieślowski wyłapywał ich spojrzenia, ich strach, żal, nadzieje, zazdrość. Podobnie jest w „Czarnym łabędziu”.
Ten film opowiada o wielkich namiętnościach. Ambicja artystyczna pożera Ninę, doprowadza do obłędu. Przychodzi jednak moment, że dziewczyna zrozumie, iż perfekcja techniczna to nie wszystko. Artysta musi poznać smak życia.