Trochę Rumunom zazdrościmy. Od 2007 roku, gdy Cristian Mungiu zdobył Złotą Plamę w Cannes za znakomite "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni", mała kinematografia rumuńska triumfalnie idzie przez świat. Konkursy wielkich imprez filmowych są dla niej otwarte. Co więcej, obrazy z Bukaresztu nie występują tam zwykle w roli Kopciuszków, lecz zdobywają nagrody, jak np. "Jak chcę gwizdać, to gwiżdżę" Florina Serbana uhonorowane Grand Prix w Berlinie i nominacją do Oscara w kategorii filmu nieangielskojęzycznego.
W piątek na polskie ekrany wejdzie "Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie" Radu Jude, a 1 lipca "Wtorek po świętach" Radu Munteanu. Oba filmy pokazują dzisiejszą Rumunię: ludzi, których marzenia zderzają się z rzeczywistością. Bohaterka Jude – Dalia, licealistka z prowincji – przyjeżdża do Bukaresztu odebrać samochód, który wygrała w konkursie ogłoszonym przez producenta soków.
Zanim odjedzie nową dacią, musi nagrać reklamówkę, wktórej siedząc za kierownicą, pije z butelki napój i zapewnia, że jest najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Zdjęcia się przedłużają, a poza planem trwa pranie mózgu: rodzice przekonują ją, że auto musi sprzedać, żeby podreperować rodzinny interes. Są gotowi dziewczynę zadręczyć, byle tylko podpisała dokumenty.
We "Wtorku po świętach" obserwujemy wkraczającego w średni wiek mężczyznę, męża zapracowanej pani prokurator, ojca dziesięcioletniej dziewczynki, który romansuje z młodą dentystką. Jego małżeństwo, choć dobre, idzie utartymi torami. Z 26-letnią kobietą Paul, na co dzień przeciętniak, czuje się demonem seksu. Gdy tuż przed świętami decyduje się powiedzieć o romansie żonie, ta każe mu się natychmiast wyprowadzić. A zderzenie z nowym życiem przyniesie pustkę i rozczarowanie.
Współczesne kino rumuńskie zostało wywindowane przez pokolenie czterdziestolatków. Jeszcze w latach 90. kinomani potrafili wymienić nazwisko tylko jednego twórcy rumuńskiego – Luciana Pintille, autora "Dębu" z Maią Morgenstern, późniejszą Marią Magdaleną z "Pasji" Gibsona. Po transformacji w kinematografii rumuńskiej nastąpił regres. W 2001 roku powstały zaledwie dwa filmy, a kina masowo zamieniano w supermarkety.