W wypadku filmu, który w założeniu ma być blockbusterem – jednym z najważniejszych filmów w jesiennej ofercie naszych kin – niebagatelną rolę odgrywa kinowy zwiastun, powtarzany przed premierą przez kilka tygodni. Nawet zły film, dzięki sprawnemu pocięciu i zmontowaniu, można znakomicie w tym krótkim dziele zaprezentować. Zwiastun „Diany" składał się jednak z kilku górnolotnych zdań i kilku oklepanych scen. Gdy przyszło do oglądania samego filmu – było jeszcze gorzej.

Zmarła szesnaście lat temu księżna Diana nie ma jakoś szczęścia do filmów i filmowców. Najlepszy film, w którym się pojawia – to zasadniczo dzieło, w którym występuje tylko w postaci wspomnień i zdjęć. Mam na myśli „Królową" (2006) Stephena Frearsa. Pozostałe produkcje to zalew filmów telewizyjnych zazwyczaj niskiego poziomu. Zainteresowanie losem brytyjskiej rodziny królewskiej jest jednak żyłą złota i brytyjsko-amerykańscy producenci wyczuwali to od bardzo dawna.

Czytaj więcej w Kulturze Liberalnej.