W tradycji kina wojennego wyróżniają się dwa nurty. Pierwszy to wielka batalistyka, rekonstrukcje przełomowych bitew, sylwetki wybitnych dowódców. Drugi, skromniejszy, poświęcony wojennym losom żołnierzy. Do tego ostatniego należy „Ocalony", oparta na wspomnieniach tytułowego bohatera rekonstrukcja nieudanej operacji „Czerwone skrzydła" z czerwca 2005 roku podczas trwającej do dziś wojny w Afganistanie.
Afgańskie wojny doczekały się już swojej filmografii. Najpierw, bardzo nieśmiało, ta radziecka z lat 1979–1988 z doskonałą „9. kompanią" Fiodora Bondarczuka na czele. O tej ciągle niezakończonej, w której bierze udział i nasza armia, powstał nawet polski serial „Misja Afganistan", nowych tytułów szybko będzie przybywać. Weterani, którzy przeżyli, piszą wspomnienia, a Hollywood, nie cierpiąc na nadmiar nowych pomysłów scenariuszowych, chętnie przerobi je na kinowe obrazy.
Marcus Luttrell, podoficer elitarnej jednostki komandosów Navy Seals (Mark Wahlberg), wraz z trójką kolegów zostaje zrzucony na pograniczu afgańsko-pakistańskim z zadaniem zabicia jednego z dowódców talibów, który przyczynił się do śmierci ?20 amerykańskich komandosów.
Rutynowe zadanie, tak przynajmniej wyglądało, zamienia się w katastrofę. Odkryci przez przypadek komandosi zostają zaatakowani przez talibów uzbrojonych nie tylko w karabiny, ale i granatniki. Amerykanie łatwo nie sprzedają skóry. Wzorowo wyszkoleni, zgrani, przyzwyczajeni do nadludzkiego wysiłku i bólu mimo ran i urazów zadają przeciwnikom ciężkie straty. Ale przewaga wroga jest miażdżąca, przeżyje tylko jeden.
Reżyser Peter Berg już „Królestwem" o akcji agentów FBI wyjaśniających okoliczności zamachu terrorystów na amerykańskie osiedle w Arabii Saudyjskiej udowodnił, że dobrze czuje się w kinie wartkiej akcji. Jego „Ocalony" to film bardzo brutalny, szokująco realistyczny.