Dla Włochów film Maria Martone jest ważny. „Il giovane favoloso" to opowieść o romantycznym poecie Giacomo Leopardim, wymienianym w jednym szeregu z Byronem, Keatsem czy Shelleyem.
Leopardi urodził się w 1789 roku w Recanati, w arystokratycznej rodzinie. Biblioteka domowa stała się jednak dla niego więzieniem – marzył o życiu. Chorowity i garbaty, uciekł z surowego domu do Florencji, potem razem z przyjacielem, pisarzem Antoniem Ranierim, przeniósł się do Neapolu. Tam umarł w czasie epidemii cholery w 1837 roku.
Martone zrobił film elegancki, ale do bólu akademicki. Dialogi nie odsłaniają postaci, są raczej rozważaniami na temat natury świata i sztuki. Przez grzeczną poprawność z trudem przebija się dramat pokraki o pięknej duszy. W efekcie powstała dwuipółgodzinna lekcji historii literatury, a nie przejmujący film o bólu istnienia.
A kino musi dzisiaj wymagającego widza czymś przyciągnąć i zaskoczyć. Jak skromny obraz Roya Anderssona „Gołąb usiadł na gałęzi, rozważając o istnieniu". W trzeciej części „Living Trylogy" błyskotliwego szwedzkiego reżysera odbija się wszystko, co najważniejsze: człowiek, społeczeństwo, współczesny zachodni świat z jego obsesjami i historią.