Był typem gwiazdora. Wysoki, piękny, jakby z trochę innej, lepszej planety.
— Co pan lubi najbardziej?
— Piękne kobiety, wspaniałe konie i grę w brydża.
— A co zabrałby pan ze sobą na bezludną wyspę?
— Seksowną klacz, która by dobrze licytowała.
Aktualizacja: 10.07.2015 19:56 Publikacja: 10.07.2015 19:56
8 zdjęć
ZobaczFoto: AFP
Był typem gwiazdora. Wysoki, piękny, jakby z trochę innej, lepszej planety.
— Co pan lubi najbardziej?
— Piękne kobiety, wspaniałe konie i grę w brydża.
— A co zabrałby pan ze sobą na bezludną wyspę?
— Seksowną klacz, która by dobrze licytowała.
Tak mawiał Omar Sharif, choć szron przyprószył mu skronie, a lekarze z powodu wypadającego dysku zabronili mu jeździć konno.
Urodził się w 1932 roku w Aleksandrii. Naprawdę nazywał się Michel Shalhoub, był synem kupca, z pochodzenia Libańczyka. Po maturze pracował w firmie ojca, ale ciągnęło go do aktorstwa.
Ojciec był bogaty, więc jak Michel skończył 18 lat wynajął mu teatr.
— Stworzyłem grupę amatorską, a ojciec stracił na tym masę pieniędzy — opowiadał Sharif.
Ale per saldo się opłaciło. Zauważył go znany reżyser Y. Chahine. Sharif zaczął grać w filmach i niemal natychmiast stał się wielką lokalną gwiazdą. W 1956 roku ożenił się z jedną z najpiękniejszych egipskich aktorek Faten Hamamą. A w 1963 roku David Lean obsadził go w „Lawrence'ie z Arabii". Jak twierdził sam Sharif - był to szczęśliwy przypadek. Leanowi pokazano dwa tysiące podobizn arabskich aktorów. Wybrał jego zdjęcie i powiedział: „Ten facet u mnie zagra, jeśli zna angielski". Znał. 20 miesięcy spędzili na pustyni, bo film kręcony był z olbrzymim pietyzmem. Bywało, że czekali cały dzień aż chmura na niebie ułoży się tak, by dobrze wyglądała w kadrze. Sharif zagrał u boku też wówczas jeszcze nieznanego, a znakomitego Petera O'Toole'a, Aleca Guinnessa i Anthony'ego Quinna. Opowieść o losach brytyjskiego oficera, który w czasie I wojny światowej dołącza do wojsk arabskich, zdobyła siedem Oscarów, Sharif dostał nominację za rolę drugoplanową. To był początek jego międzynarodowej kariery. Zabójczo przystojny, występował w wielkich widowiskach, m.in. w „Dżyngis-Chanie", „Przygodach Marco Polo", wreszcie w „Doktorze Żywago", gdzie znów znakomitą, romantyczną rolę dał mu David Lean.
— „Doktor Żywago" to dziwne doświadczenie — opowiadał kiedyś w wywiadzie — MGM strasznie pospieszało Davida Leana, żeby zdążył przed Oscarami. Uległ i to odbiło się na jakości montażu. Film zebrał fatalne recenzje, David sam na premierze był przerażony. Usiadł w montażowni i zmontował film od nowa. Bardzo starannie. Zrobiono nowe kopie. Od tego momentu „Doktor Żywago" stał się wielkim hitem.
Sharif próbował też sił w komediach („Był sobie raz") i westernach (podobno specjalnie dla swojego syna zagrał w „Złocie McKenny"). Wzruszał miliony widzów w „Mayerlingu" Terence'a Younga, gdzie jako arcyksiążę Rudolf zakochiwał się w pięknej Marii Verserze granej przez Catherine Deneuve.
Omar Sharif nie był wielkim aktorem, raczej błyszczał białymi zębami, marszczył brwi, oczy zachodziły mu mgłą. Ale czasem zamieniał się w prawdziwego artystę: świetne kreacje stworzył w „Nocy generałów", „Che!". We wszystkich tych filmach zagrał w latach 60. Potem pojawiał się na ekranie w mniej znaczących rolach. Czasy się zmieniły, Amerykanie rozliczali się z wojną wietnamską, w Europie kwitło kino społeczne, egzotyczny amant nie był specjalnie potrzebny. Grywał... Rosjan w telewizyjnych serialach, pojawił się nawet w zrealizowanych przez Andrzeja Wajdę „Biesach". Wrócił do teatru. Ale najwięcej czasu poświęcał swojej wielkiej pasji — brydżowi. Reprezentował Egipt w brydżowych mistrzostwach świata, wydał o tej grze kilka książek.
— Aktor musi mieć taką pasję, żeby nie zwariować — mawiał — Pracujemy po trzy, cztery miesiące w roku, resztę czasu trzeba jakoś spędzać.
Ale wciąż grał. W 2003 roku 71-letni wówczas aktor w filmie „Pan Ibrahim i kwiat Koranu" stworzył piękną kreację starego kupca-muzułamnina, który przyjaźni się z żydowskim chłopcem. Dostał francuskiego Cezara i nagrodę aktorską w Wenecji. W tym samym roku odebrał w Wenecji Złotego Lwa za całokształt twórczości.
Dobijając do osiemdziesiątki wciąż pracował. Występował w filmach telewizyjnych i fabułach kinowych, czasem trzech, czterech rocznie. Jego ostatni film „1001 Inventions and the World of Ibn Al-Haytham" jest w fazie postprodukcji. Jego premiera ma się odbyć jeszcze w tym roku.
Czuł się obywatelem świata, który mówi biegle siedmioma językami i sprawiał wrażenie człowieka pogodzonego z losem i życiem. Zapytany, czy czuje się człowiekiem szczęśliwym, odpowiadał:
— Nie wiem, szczęście to tylko chwile. Ale nie jest źle.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: rp.pl
I Nagrodę Międzynarodowego Konkursu Filmów Krótkometrażowych 19. Festiwalu Filmu i Sztuki BNP Paribas Dwa Brzegi...
Po ciężkiej chorobie zmarł Jerzy Sztwiertnia, twórca m.in. serialu „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”
„To był tylko przypadek”, laureat Złotej Palmy w Cannes w reżyserii Jafara Panahiego, i koncert Laboratorium roz...
Już w sobotę 26 lipca w Kazimierzu Dolnym startuje 19. Festiwal Filmu i Sztuki BNP Paribas Dwa Brzegi. Cieszymy...
Małgorzata Szumowska i Michał Englert pracują nad filmem „Idioci”, w którym grają m.in. Aimee Lou Wood, gwiazda...
Wspiera edukację, lokalne społeczności oraz pracowników w ich trudnych życiowych momentach. Od 35 lat duński holding VKR – właściciel marek VELUX oraz spółek siostrzanych konsekwentnie pokazuje, że kapitał społeczny jest tak samo ważny jak kapitał finansowy.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas