„Przez szybę autobusu zobaczyłem śliczną dziewczynę. Wychodziła z gmachu ASP. Gdy potrzebowaliśmy do filmu statystek, poszedłem do dziekana Szajbo i on przyprowadził mi kilka studentek. Była wśród nich tamta piękność. Czekając na zdjęcia w knajpce na Starym Mieście, piliśmy herbatę. I tak się to zaczęło".
Taką historię, niemal z jak z telenoweli, opowiedział mi kiedyś Janusz Morgenstern. To się wydarzyło w roku 1959. Cztery lata później Krystyna Cierniak, kiedyś opisywana przez Agnieszkę Osiecką „piękna dwudziestoletnia", plastyczka, została żoną reżysera. Byli razem pół wieku. Aż do śmierci reżysera.
Pamiętam, jak kończąc 85 lat, Kuba powiedział mi, że nie boi się tego nieuchronnego. „Tylko martwię się, jak Krysia dałaby sobie beze mnie radę" – dodał cicho.
Ona sama, gdy zachorował, powiedziała mu coś podobnego: „Nie możesz umrzeć, bo kto by się mną zaopiekował". Odpowiedział: „Ja". Dziś Krystyna Morgenstern mówi, że w domu stale czuje jego obecność. A w książce „Nasz film. Sceny z życia z Kubą. Wspomnienia" pisze: „Teraz, kiedy go zabrakło, mam w sobie siłę, której Kuba zupełnie się u mnie nie spodziewał (...) Czego nauczyłam się po jego śmierci? Że muszę być silna, że chociaż jest wokół mnie wielu przyjaciół i mnóstwo życzliwych osób – mogę już liczyć tylko na siebie".
Krystyna Morgenstern utworzyła nagrodę imienia swojego męża, którą co rok, razem ze swoją kapitułą, przyznaje zdolnemu debiutantowi, a dom na Żoliborzu, w którym razem z mężem przeżyli szmat życia, zapisała Muzeum Kinematografii.