– Reżyseria jest jak miłość. Nie wiemy, skąd się bierze, ale poświęca się jej wszystko – mówi Jerzy Antczak, twórca około 130 spektakli Teatru Telewizji i kilku filmów, nominowany do Oscara za „Noce i dnie".
Antczak od 30 lat żyje w USA, pracuje jako wykładowca reżyserii na uniwersytecie UCLA w Kalifornii. W Polsce jego nazwisko kojarzy się widzom przede wszystkim z „Nocami i dniami" – wielką sagą na podstawie książki Marii Dąbrowskiej, ze wspaniałymi kreacjami Jadwigi Barańskiej i Jerzego Bińczyckiego, z magicznym walcem Waldemara Kazaneckiego i powtarzaną w każde walentynki sceną, w której Tolibowski zrywa dla Barbary nenufary.
[srodtytul]Teatr milionów[/srodtytul]
Szkoda, że teraz, gdy Teatr Telewizji dogorywa z braku pieniędzy, mało kto pamięta, iż to Antczak wzniósł go kiedyś na wyżyny. Był aktorem, po dyplomie pięć sezonów spędził na scenie w Łodzi, ale wciągnęła go reżyseria. W rodzącej się łódzkiej telewizji, a potem w Warszawie przygotował kilka przedstawień (m.in. „Dwa teatry" i „Zegarek" z Tadeuszem Łomnickim). W 1963 roku prezes Włodzimierz Sokorski zaproponował mu stanowisko naczelnego reżysera telewizji. Już w pierwszym miesiącu zrealizował „Kordiana" Słowackiego i „Szklaną menażerię" Williamsa.
Za jego szefowania największa narodowa scena przeżywała wspaniały okres. Telewizorów było mało i ludzie zbierali się u sąsiadów, żeby oglądać poniedziałkowe spektakle. Sam Antczak mówi skromnie: