[b]Dlaczego więc po ponad ćwierć wieku wracacie do tamtej wojny? [/b]
Druga wojna libańska stała się traumą naszego życia. Nasi rodzice przyjechali do Izraela z Europy, często przeszli przez getta II wojny światowej i obozy koncentracyjne. Jeden z moich szkolnych nauczycieli miał na ramieniu numer z Auschwitz i stale powtarzał, że musimy walczyć za Izrael, bo to nasze największe dobro. Ale my byliśmy normalnymi chłopakami, którzy się bawili i oglądali za dziewczynami. Patrzyliśmy na to starsze pokolenie i myśleliśmy: "Po co wracać do wspomnień z obozów koncentracyjnych? Macie dwie nogi, dwie ręce, nie jesteście okaleczeni, poparzeni. Cieszcie się życiem". To prawda, sami musieliśmy odbywać obowiązkową służbę wojskową, ale traktowaliśmy ją jak kolejny – po szkole czy liceum – zwyczajny etap dochodzenia do dorosłości. A potem wszystko się zmieniło. Przyszła wojna libańska i nikt nas nie pytał, czy chcemy na nią iść. Był rozkaz i już. Zrozumieliśmy, czym jest koszmar, który zostaje w pamięci. Gorzej, nasi rodzice mieli prawo wspominać. Nam powtarzano, żeby nie mówić o tym, co przeżyliśmy. Niektórzy wypchnęli wojnę ze świadomości jak Folman, inni tłamsili ją w sobie. Jakoś nauczyliśmy się żyć z własną pamięcią. Po latach zorientowaliśmy się jednak, że nic się nie zmienia: nasze dzieci znów idą na front i będą kiedyś borykać się z tym samym piekącym bólem w środku. Dlatego robimy te filmy. Dla nich. Żeby przełamać milczenie.
[b]Pana film jest świetnie przyjmowany na całym świecie. Jak odbierany jest w Izraelu? [/b]
Nie oczekiwałem entuzjazmu. I rzeczywiście, spotkałem się z różnymi reakcjami. Ale ważne jest co innego: po jednym z pokazów testowych wstała kobieta i powiedziała, że pierwszy raz zaczęła się zastanawiać nad ceną wojny. Rozgorzała dyskusja. A mnie o to właśnie chodziło. Chciałem obalić tabu, sprawić, by ludzie zaczęli myśleć. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że w Izraelu "Liban" nie wzbudza kontrowersji. Są nawet widzowie, którzy uważają, że żołnierz nie może płakać.
[b]Dla mnie największą siłą filmu jest właśnie ten płacz. Zbliżenie na oczy młodego żołnierza, który ma pierwszy raz strzelić do człowieka. To pewnie był trudny film także dla aktorów. [/b]
Tak, bo oni nie wiedzieli, czym jest wojna. Karmieni byli oficjalną propagandą. Tymczasem opowieści o wojennej moralności czy bohaterstwie wydają mi się żenująco śmieszne. Na wojnie bardzo szybko rodzi się w człowieku instynkt samozachowawczy. Przestajesz walczyć za ojczyznę, honor, przyjaciół, a zaczynasz walczyć o własne życie. Nie ma czasu na rozważanie za i przeciw. Dowódcy mówili nam, że na połowie balkonów siedzą rodziny z dziećmi, a na drugiej – żołnierze z karabinami. Kula może trafić zarówno w jeden balkon, jak i w drugi. Ale jak zaczniesz sprawdzać, kto jest gdzie, zginiesz. Jak miałem to wytłumaczyć aktorom? Musiałem w nich obudzić najbardziej pierwotne odczucia. Zamknąłem ich na kilka godzin w ciemnym, ciasnym kontenerze, żeby zrozumieli czym jest klaustrofobia. Po kilku godzinach zaczęliśmy w to blaszane pudło walić kijami. Wyszli z paniką w oczach. Chłopaka, który miał zagrać mnie, przez miesiąc wysyłałem, by spędzał wieczory z rodzinami, które straciły na wojnie synów. I powtarzałem mu: pamiętaj, że ofiary patrzą ci prosto w oczy. Chciałem w "Libanie" odrzeć wojnę z heroicznych póz, pokazać ją nagą.