Niedawno w przypominającym groteskowe thrillery braci Coen „Ładunku 200” Aleksiej Bałabanow pokazywał do jakiej moralnej i duchowej ruiny doprowadziło Rosję powolne dogorywanie Związku Radzieckiego.
W nowe, kapitalistyczne czasy, Rosjanie wchodzili jednak z ufnością. Chcieli dołączyć do cywilizowanego, zachodniego świata. Ale śladów spustoszeń tak łatwo zatrzeć się nie da. Świetnie wyłapuje to współczesne kino naszych wschodnich sąsiadów. Filmy Bałabanowa są naturalistyczne, opowiadają o degeneracji ludzi, ich przerażającym zezwierzęceniu. Natomiast Andriej Zwiagincew - obwołany następcą samego Tarkowskiego - w swoich imponujących filmowych freskach kreśli wizję świata „bez Boga”, nawiązując do biblijnych przypowieści.
W stronę metafizyki zmierza również „Wyspa”, najnowszy film Pawła Łungina. To niezwykle przewrotna opowieść o grzeszniku, który stał się świętym.
Akcja zaczyna się w 1941 roku. Pewien marynarz wraz ze swoim kapitanem zostają schwytani przez hitlerowców nieopodal tytułowej wyspy. Niemcy dają bohaterowi wybór - albo sam zginie albo zabije towarzysza. Przerażony strzela do współwięźnia. Mija ponad 30 lat. Na wyspie powstał klasztor. Mężczyzna - już jako ojciec Anatolij (Piotr Mamonow) pomaga mnichom w codziennych pracach. Żyje w ascezie, w budzie przypominającej lepiankę. Chce odkupić grzech z przeszłości. Ale jego skromna egzystencja sprawia, że sam staje się obiektem kultu ze strony wiernych...
„Wyspa” to dla Łungina laboratorium, w którym bada sumienie człowieka. Film mógł łatwo zamienić się w hagiograficzną opowiastkę. Na szczęście Łungin swojego obrazu nie spłycił. Stworzył pasjonujące studium rosyjskiej duchowości. Grzesznik nie odkupuje win poprzez działanie, nie mocuje się ze światem. Z milczącą pokorą znosi cierpienie, biernie trwa. Czeka na śmierć, jakby doczesność była już dla niego tylko więzieniem, a szczęście i spokój mógł osiągnąć tylko na tamtym świecie.