[b]ŻW: Najciekawsze południowoamerykańskie filmy od kilku lat powstają w Argentynie. Dlaczego przeniósł się pan do Urugwaju?[/b] [b] Adrian Biniez:[/b] Pięć lat temu poznałem w Montevideo dziewczynę i zakochałem się w niej. A ponieważ nienawidziłem Buenos Aires, to nie zastanawiałem się długo nad przenosinami. To takie odpychające miasto. Montevideo cenię za jego ludzki wymiar, swojskość. W nim mogę czuć świat wszystkimi zmysłami.
[b]Czy to dla Leonor Svarcas grającej w „Gigante” postać Julii zmienił pan kraj?[/b]
Nie. Z Leonor chodziłem w szkole średniej. Po latach wciąż się przyjaźnimy. Zatrudniłem ją do roli Julii, bo akurat nie miała żadnej pracy. Wystąpiła już u mnie wcześniej w dwóch krótkometrażówkach – „Total disponibilidad” i „8 horas”. Debiutowała zaś w urugwajskiej czarnej komedii Juana Pabla Rebelii i Pabla Stolla „Whisky”. Wiem, że była dystrybuowana w Polsce. Leonor grała w niej na keyboardzie.
[b]Pomimo emigracji pozostał pan wierny wyznacznikowi formalnemu Nowego Kina Argentyńskiego – minimalizmowi.[/b]
Chciałem, żeby w moim filmie było mało dialogów. To miał być taki słodko-gorzki obraz z intymną atmosferą. Lubię filmy rozwijające się powoli, mające swój własny rytm. Uwielbiam obrazy Lisandra Alonso – „La libertad”, „Los muertos”, „Liverpool” (dystrybuowane w Polsce – przyp. red.). Bardzo lubię Fabiana Bielinsky’ego, który zdążył nakręcić tylko dwa znakomite filmy i w 2006 roku zmarł na zawał w wieku zaledwie 47 lat. Mogę jednak powiedzieć, że moim mistrzem jest argentyński reżyser Martin Rejtman, który zrealizował cztery obrazy.