Żyją w Izraelu, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Anglii, Szwecji, Danii, Belgii. Nieliczni zostali w Polsce. To uczniowie zlikwidowanej w 1969 roku łódzkiej szkoły imienia Icchoka Lejba Pereca.
„Kochałam swoją szkołę”, „To była moja miłość, mój dom, moje życie”, „To była moja rodzina”... Całe dnie spędzali w budynku przy Kilińskiego 49, potem na Więckowskiego 13, gdzie już była sala gimnastyczna i świetlica. A i tam, i tu obowiązkowe drugie śniadanie. Ważne, bo do Pereca nie chodziły dzieci z zamożnych rodzin, „dzieci inteligenckie, z rodzin lekarzy uczyły się w szkołach polskich”.
„Szkoła chroniła nas przed światem zewnętrznym” – czasem nieprzyjaznym, niekiedy wrogim. Na początku wolną od zajęć mieli sobotę. Gdy w niedzielę rano wsiadali do tramwaju z tornistrami na plecach, od komentarzy aż huczało. Rodzice poprosili więc, żeby lekcje odbywały się tak jak w innych szkołach, dla bezpieczeństwa dzieci.
[wyimek]Ten jeden film mówi więcej o Marcu ’68 niż wszystkie inne zrealizowane wcześniej[/wyimek]
Dorastali wraz ze szkołą, w latach 60. było to już 27. Liceum Ogólnokształcące im. Pereca. Tak głosił napis na tarczach szkolnych, noszonych „na gumkę”, by w każdej chwili można było je zdjąć.