Jego spokój burzy Joachim. Pewnego dnia przychodzi do szkoły i oświadcza zdumionym kolegom, że właśnie urodził mu się brat. Dla kilkulatka, któremu rodzice poświęcali dotychczas całą uwagę, jest to wieść hiobowa. Mikołajek panikuje, wyobrażając sobie najgorsze, jeśli jego rodzice również zafundują mu braciszka. Pierwsze oznaki nadciągającego niebezpieczeństwa już się pojawiły – tata jest zadziwiająco miły dla mamy... Mikołajek, po naradzie z kolegami, dochodzi do wniosku, że trzeba wynająć gangsterów, którzy porwą ewentualnego intruza.
Tirard ładnie obudowuje główny wątek pobocznymi historyjkami z życia szkoły Mikołajka i jego kumpli. Jest dokładnie, jak u Goscinnego i Sempé'a: gruby Alcest najchętniej pałaszuje bułki z pasztetową, Gotfryd ma ojca, który mu wszystko kupuje, Euzebiusz rozdaje fangi w nos, Ananiasz jest pupilkiem pani i skarżypytą, a Kleofas najgorszym uczniem w klasie. Mali aktorzy zostali dobrze dobrani. Są jednocześnie zabawni i rozczulający.
Choć "Mikołajek" opowiada o lękach, z którymi musi zmierzyć się każdy kilkulatek, bohater spędza czas beztrosko. Czuje się bezpieczny. Tu nie ma miejsca na dysfunkcyjne rodziny lub zło, które wyrasta z patologicznych relacji. A przy tym film Tirarda nie jest plastikowy ani polukrowany jak disnejowski cykl o dorastaniu Hannah Montany, nastoletniej gwiazdy pop.
Goscinny i Sempé świadomie wykreowali idealistyczny obraz dzieciństwa, dodając do niego szczyptę ironii. Tirard wiernie podąża ich tropem. Jego film jest mile staroświecki. Scenografia, kostiumy przywołują atmosferę lat 50. i 60., a także kina tamtej epoki, np. "Parasolek z Cherbourga" z młodziutką Catherine Deneuve.
Mikołajek narodził się w 1959 roku, gdy zaczęto dostrzegać, że dzieci nie są małymi kopiami dorosłych, ale mają własne potrzeby i inną wrażliwość. Pół wieku później popkultura, za sprawą mrocznych przygód Harry'ego Pottera przekonuje nas, że granica między dzieciństwem a dorosłością zaczyna się zacierać. Oba etapy w życiu mogą być równie gorzkie i podszyte cierpieniem.
Dlatego przyjemnie obejrzeć taką bajkę jak "Mikołajek", w której naiwny chłopczyk wszystko bierze za dobrą monetę, nawet frustracje zmęczonego pracą taty i utyskiwania mamy rzadko wychodzącej z kuchni. Film, nawet jeśli sygnalizuje problemy, to przede wszystkim w niewymuszony sposób przywraca poczucie harmonii. Na tym przecież powinna polegać podstawowa rola porządnego kina familijnego. No bo co w końcu, kurczę blade! – jak zawołałby Mikołajek.