Gdy w „Twoim na zawsze" spróbował być nie tylko urodziwym młodym mężczyzną, ale także aktorem, okazało się, że ciągle jego jedynym atutem są warunki zewnętrzne. Podobne jest w „Wodzie dla słoni", gdzie niemal nie schodzi z ekranu.
W każdej sytuacji jest taki sam – ponury, stale patrzący spode łba, pozbawiony cienia ekspresji. Jego bohatera trudno polubić czy przejąć się jego rozterkami. Zagrał Polaka Jacoba Jankowskiego, studenta weterynarii, który w 1931 r. podczas wielkiego kryzysu, tuż przed dyplomem, musi – po śmierci rodziców – porzucić studia i opuścić zabrany przez bank rodzinny dom.
Przypadek sprawi, że przejeżdżający pociąg, do którego udaje mu się wskoczyć, wiezie cyrkową trupę. Kolejnym przypadkiem jest zdiagnozowanie śmiertelnej choroby ulubionego konia dyrektorowej (Witherspoon). Demoniczny szef cyrku (Waltz) doceni jego weterynaryjne umiejętności i pozwoli mu zostać. Zwłaszcza że właśnie zakupił starą słonicę. Dodatkowym smaczkiem dla nas jest to, że rodzinny język Jacoba, czyli polski, odegra znaczącą rolę w kontaktach z nową atrakcją, mającą przyciągnąć tłumy. Zdając sobie sprawę, że ponętna małżonka wpadła w oko młokosowi, dyrektor bawi się sytuacją i prowokuje oboje do niestandardowym zachowań.
Christoph Waltz powtarza rolę, za którą dostał Oscara – pułkownika SS Hansa Landy z „Bękartów wojny" Tarantino. Jest na przemian ujmującym dżentelmenem i sadystycznym katem. I całkowicie usuwa w cień bezbarwnego Pattinsona oraz będącą jedynie tłem dla pojedynku samców Witherspoon.
„Woda dla słoni", ekranizacja bestsellerowej powieści Sary Gruen, nie jest filmem porywającym. Akcja toczy się niemrawo, w wielu scenach trudno dopatrzyć się logiki. I zbyt wiele zawirowań fabuły łatwo przewidzieć.