"Rzeczpospolita": Bohaterka pani dokumentu przechodzi proces korekty płci prawie 100 lat po pierwszych takich operacjach. I mam wrażenie, że temu tematowi wciąż towarzyszą tajemnica, wstyd, niezrozumienie.
Karolina Bielawska: Transseksualizm został zaakceptowany w świecie mediów, celebrytów, artystów, gdzie odmienność nie budzi zdziwienia. Dzisiaj popularność zdobywają transseksualni aktorzy, a Eddie Redmayne za rolę transseksualistki w „Dziewczynie z portretu" dostaje nominację do Oscara. Ale to nie przekłada się na życie zwyczajnych ludzi, gdzie inność wciąż może łączyć się z wykluczeniem i tragedią. Osoba „inna" jest stygmatyzowana, podobnie jak jej rodzina. Chciałam opowiedzieć o kimś, kto walczy o prawo do bycia sobą, ale również o prawo do normalnego życia w społeczeństwie.
Jak trafiła pani na Mariannę Klapczyńską?
Przeczytałam wywiad z Anną Grodzką, która opowiadała, że latami była w niezgodzie z własną tożsamością, żyjąc jak mężczyzna. Chciałam zrozumieć, co to znaczy żyć w niewłasnym ciele. Zaczęłam temat dokumentować. Myślałam o filmie fabularnym. Ale kiedyś u Ani Grodzkiej spotkałam Mariannę. Miała wtedy 47 lat i była w trakcie procesu korekty płci. Leczyła się, czekała na operację, od czterech lat toczyła w sądzie proces z rodzicami. Nie było w niej żadnej ekstrawagancji, stereotypów, jakie zwykle towarzyszą naszemu myśleniu o osobach transpłciowych. Wierząca, skromna, o poglądach konserwatywnych, pragnęła tylko być kobietą. Pomyślałam, że nie ma sensu brać aktora, który by coś udawał, skoro mam prawdziwą bohaterkę. Zaproponowałam Mariannie, żebyśmy zrobiły film dokumentalny.
Dlaczego się zgodziła?