Rzeczpospolita: Leonardo DiCaprio, odbierając Oscara za pierwszoplanową rolę męską w filmie „Zjawa", nawoływał do wspierania przywódców, którzy nie przemawiają głosem wielkich korporacji, za to walczą z globalnym ociepleniem. Czy polityka często gości w podobnych przemówieniach?
Wiesław Kot: Tego typu apele ponawiane są przy okazji rozdania Oscarów od wielu, wielu lat; to nie jest nic nowego. Ale skoro kilkadziesiąt osób ględzi o podziękowaniach dla ekipy, Akademii czy nawet własnej babci, to gdy ktoś powie nagle o ociepleniu klimatu, siłą rzeczy zostaje zauważony. Tylko apele te traktowane są na zasadzie ciekawostki, a nie poważnego manifestu społecznego czy politycznego.
W czyje zatem ślady poszedł DiCaprio?
Marlon Brando, kiedy w 1973 r. miał odebrać Oscara za rolę w „Ojcu chrzestnym", wydelegował w swoim imieniu aktorkę, która walczyła o prawa Indian. Weszła ona na scenę z 15-stronicowym referatem, na szczęście przerwano jej to wystąpienie... Tom Hanks, gdy w filmie „Filadelfia" zagrał zarażonego HIV homoseksualistę, upomniał się o prawa gejów. Halle Berry upomniała się o aktorów czarnoskórych. A Sean Penn po roli w „Obywatelu Milku" potępił wojnę w Iraku i poparł prawa homoseksualistów: jedno do drugiego miało się nijak, mógł znaleźć 50 innych pretekstów, by wypowiedzieć się na tematy społeczne...
Wydaje się, że zawsze są to tematy podobne.