Pod koniec lat 50. w paryskiej Dzielnicy Łacińskiej trafiłem do kina i zobaczyłem „Kanał". Tydzień później w tym samym miejscu widziałem „Popiół i diament". Ja, młody Niemiec, który pragnął zostać reżyserem, byłem zdruzgotany.
Czegoś takiego nie bylibyśmy w stanie zrobić w Niemczech. Staliśmy po prostu po złej stronie historii. Nie bylibyśmy w stanie mówić tak prawdziwie. Łagodnie, a jednak z takim impetem. Także furia, jaką emanowała „Ziemia obiecana", onieśmieliła mnie bardziej, niż zachęciła do pracy.
Wajda był nie tylko najbardziej znanym na świecie polskim artystą, ale po prostu „był Polakiem", tak jak Ingmar Bergman „był Szwedem". Jest wprawdzie w swoim kraju uwielbiany, ale i wykorzystywany politycznie, co w pewnym sensie wpływa na obniżenie jego autorytetu.
Jako były i bardzo młody członek ruchu oporu przedstawił rozpacz warszawskich powstańców, których ucieczka kanałem kończy się na żeliwnej kracie. To odzwierciedlenie polskiej historii. Frustracja powojennego pokolenia znajduje w Wajdzie swego Rimbauda, zaś w Zbigniewie Cybulskim swego Jamesa Deana.
Z sumy jego filmów wyłania się całościowy ludzki wizerunek Polaków. Kiedy po triumfie „Solidarności" pozwolił się na krótko uczynić parlamentarzystą, utrwalił się wizerunek „politycznego Wajdy". Jednak żaden z jego filmów ani sztuk teatralnych nie był dogmatyczny. Jego dzieła nie można było uznać za ideologiczne czy też motywowane partyjnie.