Cate Blanchett, Christian Bale, Heath Ledger, Richard Gere, Ben Whishaw i Marcus Carl Franklin — wszyscy oni zagrali Boba Dylana w filmie Todda Haynesa „I'm Not There. Gdzie indziej jestem”. Franklin jest tu młodym Afroamerykaninem zapatrzonym w piosenkarza Woody'ego Guthrie, Bale – folkowym śpiewakiem z Greenwich Village, Ledger – aktorem z hollywoodzkiego filmu, który żeni się, zakłada dom i zostaje ojcem. Blanchett (nagrodzona za tę rolę na festiwalu w Wenecji i nominowana do Oscara) gra muzyka, który porzuca gitarę akustyczną na rzecz elektrycznej i na przekór oczekiwaniom fanów zamienia się w rockmana. Gere pojawia się jako gwiazda westernu o Billy'm Kidzie. Wishow jest szóstym Dylanem udzielającym wywiadu na temat swojego życia i kariery. Każda z tych twarzy należy do innego człowieka i na tym polega zamysł filmu. Jakby Haynes chciał powiedzieć, że nie ma jednego Dylana. Że ten artysta ma bardzo różne oblicza.
Potwierdzają to również liczne dokumenty, które o Dylanie powstały. Po „Don't Look Back” P.A. Pennebakera o tournée Dylana w Wielkiej Brytanii w 1965 roku recenzenci pisali: „Co za nędzna, egoistyczna, okrutna kreatura, na dodatek przekonana o własnej wielkości”. Dylan rzeczywiście jawił się tam jako facet arogancki, zdradzający nawet tych, którzy jak Joan Baez, podali mu rękę. A przecież w nakręconym przez Martina Scorsese czterdzieści lat później czterogodzinnym dokumencie „No Direction Home: Bob Dylan” piosenkarz prezentuje się jako człowiek sympatyczny, głęboki, spowity aurą tajemnicy.
Bob Dylan chętnie z współpracował z kinem. Napisał muzykę do kilkunastu filmów. Ten najważniejszy to oczywiście „Cudowni chłopcy” Curtisa Hansona z Michaelem Douglasem w roli głównej. To był jedyny w dorobku Dylana Oscar. Ale istotny był też „Pat Garrett i Billy Kid” Sama Peckinpaha. Napisał do niego ścieżkę dźwiękową, ale również wystąpił jako aktor. Muzyka zagrał też w „Jeźdźcach Apokalipsy”, występując obok Jeffa Bridgesa i Penelope Cruz. Co ciekawe – był też scenarzystą tego filmu, choć występował tam pseudonimem Sergiej Pietrow.
A mało kto już dzisiaj pamięta, że Bob Dylan także dwa filmy wyreżyserował. Dokument o owym tournée po Wielkiej Brytanii z 1966 roku. I czterogodzinny film „Ronaldo i Clara” łączący fikcyjną opowieść, w której w dwójkę tytułowych bohaterów wcielili się on sam i jego żona Sara oraz autentyczne zapisy koncertów i wizyty na grobie Kerouaca.
Filmowy Bob Dylan jawi się osobowością ciekawą, choć skomplikowaną i niejednoznaczną. Pewnie miał rację Todd Haynes portretując na ekranie kilka jego różnych twarzy.