Rzeczpospolita: Dwa lata pisania, pięć miesięcy przygotowań w Rumunii, rok zdjęć, potem wiele miesięcy montażu. I sto godzin nakręconego materiału. To brzmi jak bajka w czasach, gdy ekipy mają 23 dni zdjęciowe i datę premiery wyznaczoną za pół roku.
Maren Ade: Bo to była bajka. Ale ja jestem producentem swojego filmu. Cała tajemnica. Potrzebuję czasu, bo nie umiem przerwać pracy, jeśli myślę, że mogę coś zrobić lepiej. Muszę wiedzieć na jakiś temat wszystko, poczuć, że zbliżyłam się do ściany. I nie chodzi nawet o dążenie do perfekcji. Raczej o to, by sprawdzić wszystko, co się da. Zbliżyć się do prawdy. Taki film to dla mnie odkrywanie światów.