Jednak w obliczu światowego kryzysu gospodarczego wątpliwe, aby dobra kondycja finansowa przedsiębiorstw pozwoliła Polsce ochronić się przed grypą nadchodzącą z Zachodu.
Rok 2007 był szczytem wzrostu gospodarczego w Polsce w tej dekadzie. Doskonale widać to po wynikach firm znajdujących się na Liście 2000: ich przychody zwiększyły się łącznie w porównaniu z 2006 r. o 15,5 proc. i osiągnęły niemal 1,3 biliona złotych (w 2006 r. wzrost obrotów wyniósł 13 proc.). Jest to wartość zbliżona do PKB Polski. Zysk netto skoczył aż o 27 proc. (w 2006 r.: 17 proc.), co oznacza wysoki wzrost rentowności.
Patrząc na wyniki przedsiębiorstw, widać nie tylko bonanzę ich właścicieli, ale również silne fundamenty polskiej gospodarki. Inwestycje zwiększyły się aż o 49 proc. (23 proc. w 2006 r.), a historia świata pokazuje przecież, że to nakłady na maszyny, technologie, fabryki itd. są w długim okresie podstawą bogacenia się społeczeństwa. Zatrudnienie wzrosło o 4,5 proc. (6 proc. w 2006 r.), co powinno wskazywać na rosnącą siłę konsumentów, która obecnie jest jedną z sił napędowych całej gospodarki.
Problem w tym, że w ten sielankowy scenariusz wkradł się zagraniczny kryzys finansowy, który odciska swoje głębokie piętno na realnej gospodarce. Najważniejsze polskie indeksy giełdowe straciły od szczytu osiągniętego w połowie 2007 r. ponad 50 proc., a przecież ceny akcji są najlepszym wskaźnikiem tego, jakiej koniunktury oczekują inwestorzy. Wyprzedaż papierów wartościowych to w pewnej mierze skutek irracjonalnego strachu, ale również oczekiwań, że zyski przedsiębiorstw w Polsce znacząco się pogorszą. Co więcej, niższe wyceny akcji oznaczają trudniejsze warunki pozyskania kapitału, pogarszają również nastroje milionów oszczędzających, którzy wbrew obniżkom podatków i rosnącym pensjom mogą ograniczyć konsumpcję.
Trudno nie odnotować tego faktu, analizując Listę 2000. W okresie, kiedy koniunktura się zmienia, patrzenie wyłącznie w przeszłość może przypominać jazdę krętą drogą wyłącznie przy użyciu tylnego lusterka samochodu.