To absolutny rekord od początku boomu, który na rynku ofert pierwotnych wybuchł w 2004 r. Dla porównania, w roku spadków na giełdzie, czyli 2008 średni koszt pozyskania kapitału przekroczył 7 proc. W 2007 r. było to 4,3 proc.
Niechlubnym rekordzistą była spółka Vindexus. W jej przypadku relacja poniesionych kosztów do pozyskanych środków wyniosła prawie 50 proc. To efekt tego, że spółce nie udało się pozyskać tyle pieniędzy, ile pierwotnie zamierzała. Jej oferta opiewała na 2,5 mln akcji, kupca znalazło niespełna 300 tys., a koszty nie zależą od stopnia powodzeniu oferty.
– Ze względu na kryzys inwestorzy uciekali szczególnie od małych niepłynnych spółek, dlatego bardzo trudno było mniejszym podmiotom pojawić się na rynku – twierdzi Grzegorz Leszczyński, prezes DM IDMSA.
Analitycy zaznaczają, że giełda jest alternatywnym źródłem finansowania np. dla kredytu bankowego i stąd koszty emisji nie powinny przekraczać 10 proc. pozyskanych środków. – Koszty są pochodną typu emitenta. Transakcje prywatyzacyjne realizowane są przy bardzo niskich stawkach, a w transakcjach prywatnych stawki są wyższe – dodaje Konrad Zawisza, dyrektor w DI BRE.
Analitycy przypominają debiut spółki IZNS z grudnia 2008 r., która za wejście na giełdę zapłaciła trzy razy więcej pieniędzy, niż uzyskała od inwestorów. Jednak ten krok ostatecznie opłacił się jej właścicielom i inwestorom. Dziś kurs jest prawie o 60 proc. wyższy niż wynosiła cena emisyjna, a jeśli ktoś kupił akcje na giełdzie w pierwszych tygodniach notowań spółki, zyskał ok. 500 proc.