Polscy politycy są niechętni reformom – przede wszystkim z obawy przed utratą popularności prowadzącą do nieuchronnej klęski wyborczej. Brak jakichkolwiek znaczących reform strony wydatkowej finansów publicznych w ostatnim dwudziestoleciu jest dowodem całkowitego paraliżu woli politycznej reformowania tego czułego miejsca w gospodarce.
Do niedawna działo się wręcz odwrotnie. Dla zyskania popularności politycy licytowali się w wymyślaniu kolejnych tzw. wydatków sztywnych budżetu lub zwiększaniu dotychczasowych. Najczęściej chodziło o ustawowe przywileje grup ludzi bądź sektorów. Eliminacja ustawowych przywilejów jest praktycznie niemożliwa, a udział takich wydatków w budżecie szacuje się na ponad 70 proc.
Rozwój wydarzeń w finansach publicznych zbliża się do nieuniknionej katastrofy, jaką będzie przekraczanie kolejnych progów relacji długu publicznego do PKB. Konsekwencją przekroczenia ostatniego progu, czyli 60 proc., będzie konieczność uzyskania nadwyżki budżetowej w kolejnym roku. W obliczu niezbędnych działań sierpniowa propozycja rządu podniesienia podatku VAT o 1 pkt proc. okaże się wówczas niezauważalną zmianą kosmetyczną.
Można wyobrazić sobie skuteczne działania prowadzące do złagodzenia napięć w budżecie państwa, zanim kolejny rząd nie będzie miał już pola manewru i będzie zmuszony wprowadzić bardziej zdecydowane reformy.
Proponuję działania, które wprawdzie nie są reformami, lecz konsekwentnie wprowadzane mogą mieć efekty zbliżone do efektów rzeczywistych reform. W gruncie rzeczy chodzi o zmiany porządkujące wydatki budżetowe w ramach obowiązujących przepisów lub przy nieznacznej ich modyfikacji.