Sam Shapiro pytany przez dziennikarzy, kto finansuje CEIS, nie odpowiadał, twierdząc, że jako przedstawiciel administracji USA – nie musi.
Interesy TP a France Telecom
Osporze DPTG z TP za granicą mówią nie tylko osoby współpracujące z Robertem J. Shapiro. We Francji powstał komitet mniejszościowych akcjonariuszy France Telecom, który uważa, że ciągnąca się w Polsce sprawa naraża tego operatora na koszty i negatywnie odbija się na wycenie akcji. Opinie komitetu nagłośnił dziennik „Le Parisien".
TP na razie się do tego nie odniosła. Tak jak i nie udziela dalszych komentarzy w sprawie raportu CEIS i Shapiro.
Nieoficjalnie usłyszeliśmy natomiast, że w ocenie jej przedstawicieli jest to zorganizowana akcja profesjonalistów od czarnego PR mająca na celu najpierw przyciągnięcie uwagi najwyższych władz w obu krajach, a potem wywarcie wpływu na sądy w Polsce. Zapewniono nas też, że zarząd spółki robi przy tym wszystko, by nie poświęcać tym działaniom wiele czasu. Jednak prezes Maciej Witucki napisał zarówno do Steve'a Forbesa, właściciela wydawnictwa, które opublikowało pierwszy wpis Hilary Kramer, oraz do samego Shapiro. Odpowiedzi na razie nie dostał.
Wyśledzenie, na czyją rzecz działa Shapiro, TP zleciła firmie zewnętrznej, a ta znalazła współpracowników w USA. Twierdzi, że CEIS jako firma nie istnieje w tamtejszych rejestrach.
Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że od opublikowania werdyktu przez Trybunał Arbitrażowy w Wiedniu, czyli od października 2010 r., szefa TP odwiedziły dwie osoby z wysokimi tytułami, pracujące wcześniej dla amerykańskiej administracji. Proponować miały pomoc w uzyskaniu porozumienia z DPTG.
TP z propozycji nie skorzystała. Zresztą ewentualna zgoda na niewiele by się jej zapewne zdała.
Mikkel Danvold z GN Store Nord zapewnia bowiem, że wbrew plotce, rada nadzorcza duńskiej grupy nie zgodziła się wcale na podjęcie kroków zmierzających do zakończenia sporu z TP na drodze negocjacji. – Nasza pozycja jest jasna. TP musi zastosować się do finalnej i wiążącej decyzji wiedeńskiego Trybunału dotyczącej I fazy sporu – stwierdził Danvold.
TP argumentuje, że wyrok Trybunału z Wiednia godzi w podstawowe zasady porządku prawnego, a kwota zasądzona na rzecz DPTG tej firmie się nie należy. W październiku 2010 r. złożyła wnioski o wyłączenie trzech arbitrów z potencjalnego postępowania dotyczącego II fazy sporu, w której Duńczycy domagają się kolejnych 320 mln euro. 27 maja upłynął termin, w którym polski telekom miał odpowiedzieć na pozew DPTG dotyczący tej kwoty.
Spółki czekają też na inne werdykty: w sądzie gospodarczym w Austrii, gdzie TP domaga się uchylenia orzeczenia Trybunału i w sądzie polskim, który określi, czy orzeczenie to jest skuteczne w Polsce. W tym ostatnim wypadku rozprawa spodziewana jest we wrześniu.
Opinia: Aleksander Kobecki, członek zarządu firmy SDK PR; koordynował m.in. działania public relations Vivendi w sporze o własność udziałów w PTC
„Ważniejsze od tego, co mówisz o swojej sprawie, jest tylko to, co mówią o niej inni". To jedna z podstawowych zasad skutecznych kampanii public relations i public affairs. Dlatego uczestnicy ważnych wydarzeń gospodarczych pozyskują odpowiednich sojuszników. Im bogatsze CV, dorobek eksperta czy komentatora, który ma się stać publicznym adwokatem sprawy, tym więcej może on przynieść korzyści.
Funkcjonuje szerokie grono byłych (a czasem obecnych) doradców, wysokich funkcjonariuszy publicznych czy naukowców świadczących usługi doradztwa gospodarczego, gotowych do sporządzenia raportu i publicznego głoszenia odpowiednich tez.
Zaznaczam, że w samym zjawisku sięgania po opinie uznanych ekspertów nie ma nic nagannego. Jeśli np. firmie zależy na przekazaniu informacji o określonym zdarzeniu, a ekspert na podstawie swoich doświadczeń lub analiz zgadza się z nią i gotów jest ją propagować, wówczas wszystko jest w porządku. Jeśli wiedza o współpracy firmy z daną osobą nie jest ukrywana, sytuacja jest tym bardziej bez zarzutu. Dla przykładu animatorem jednej z najgłośniejszych kampanii publicznych w Polsce był prof. Leszek Balcerowicz, kiedy przeciwstawił się projektom zmian w systemie emerytalnym. Bez wątpienia jego wystąpienia leżały w interesie ekonomicznym OFE. Jednocześnie informacja o tym, że jego fundacja korzysta ze wsparcia instytucji finansowych, dostępna była na stronie internetowej fundacji. Nie twierdzę, że działania Leszka Balcerowicza były inspirowane przez fundusze. Nawet jednak gdyby tak było, to nie da się zarzucić panu profesorowi, że głosi poglądy, z którymi się nie zgadza i trudno tym samym zarzucać mu brak etyki w działaniu.
Zgoła inna jest sytuacja, gdy ekspert godzi się na daleko posuniętą „elastyczność" w prezentowanych poglądach, pod naciskiem zamawiającego konstruuje naciągane, trudne do obrony, zbytnio ubarwione tezy. Niestety, wśród firm pokusa, by takiego działania od eksperta oczekiwać, jest częsta. Co więcej, źle się dzieje, gdy stratedzy firmy postanawiają utajnić współpracę z danym ekspertem, mimo że dla obserwatorów będzie ona oczywista.
Taki sposób działania zawsze odradzam klientom, bo tutaj można więcej stracić niż zyskać. Przede wszystkim dlatego, że dowolność w traktowaniu faktów wpłynie negatywnie na całość przekazu, jeśli nieprawda zostanie zauważona przez rynek. Co więcej, nawet jednorazowe naciągnięcie rzeczywistości może wpłynąć negatywnie na zaufanie do firmy w przyszłości i mieć fatalny wpływ na powodzenie biznesowe przedsięwzięć.
Podsumowując – eksperci, think tanki, byli wysocy urzędnicy i politycy są ważnymi uczestnikami debaty publicznej i gospodarczej. Odpowiednia konstrukcja współpracy między nimi a firmami zapewnia wiele korzyści zarówno stronom, jak i adresatom przekazu.
—not. ziu