Jeśli ktoś miał nadzieję, że środowa przedwyborcza debata o gospodarce będzie ważnym punktem w trwającej kampanii, musiał się srogo rozczarować. Jakie musiało być zdziwienie oglądających program w TVP 1, gdy usłyszeli pierwsze pytanie zadane politykom (w domyśle od nas, wyborców). Zadał je pan Bogdan, rencista z Kępy Nadbrzeskiej, i zapytał między innymi o to, czy... politycy podzielą się z rencistami swoimi dietami.
Nie wierzyłem własnym uszom. Czy to naprawdę jest najważniejsze pytanie, które powinno paść na początku debaty? I nie mam tu pretensji do zadającego pytanie. Być może faktycznie gryzie go poziom dochodów polityków w relacji do własnych dochodów.
Pretensje mam raczej do telewizji publicznej i autorów programu, którzy w ten sposób postanowili otworzyć spór o przyszłości polskiej gospodarki. Kilka minut wcześniej lektor, zapowiadając program, zareklamował go przecież jako „wielką debatę o przyszłości Polski", która pozwoli odpowiedzieć na pytanie, kto ma lepszą receptę dla Polski. „Padną najważniejsze pytania, na stronie TVP zebraliśmy już 600 pytań od widzów..." – zachęcał.
Ustawienie polityków w studiu przypominało pewnie wielu widzom teleturniej „Jeden z dziesięciu", ale ten sprawdzian pomysłów wypadł blado dla polityków. To była raczej licytacja na obietnice bez pokrycia. Obniżka akcyzy na paliwo? Pewnie, że tak. Przecież to cena paliwa napędza drożyznę... A że inflacja spada? Drożyzna lepiej brzmi. Wyższe emerytury i renty? Proszę bardzo. Wyższa płaca minimalna? Nie ma sprawy. Minimalna emerytura w górę? My ją podniesiemy.
A jak zbijać deficyt, obniżając dochody? Zlikwidować niepotrzebne instytucje. Wyższe emerytury? Bezapelacyjnie. Emerytura obywatelska dla wszystkich niezależnie od tego, czy ktoś pracował czy nie? Oczywiście. Renty chorobowe przyznawane na więcej niż rok? Da się to zrobić.