Gdyby ministerstwo cyfryzacji powstało, to można by się spodziewać nasilenia zjawiska, które i tak od dwóch lat obserwujemy: wzrostu inicjatywy rządowej na rynku telekomunikacyjnym. Nowe resort z pewnością miałby większe ambicje, niż dzisiaj Ministerstwo Infrastruktury. Mógłby otrzymać do dyspozycji większe środki, a tym samym robić więcej, szerzej, szybciej w dziedzinie konsultacji, informacji, legislacji itp. Być może zaistniałaby wreszcie prawdziwa, choćby średnioterminowa, polityka telekomunikacyjna polskiego rządu. Mogłoby to również oznaczać pomniejszenie na rynku Urzędu Komunikacji Elektronicznej, który jednak i tak od dłuższego czasu koncentruje się na realizacji konkretnych, technicznych, wertykalnych zagadnień. Nie ma jednak pewności, czy nowy resort nie dążyłby do zmian w aktualnej polityce regulacyjnej, wobec wielu głosów, że jest ona zbyt restrykcyjna i nie sprzyja inwestycjom w infrastrukturę telekomunikacyjną.
Uformowanie koalicji wyborczej oznacza również rozstrzygnięcie kwestii Prezesa UKE, który od maja pracuje „z dnia na dzień”, bo teoretycznie w każdej chwili premier rządu może wysunąć nowego kandydata. Anna Streżyńska, nie raz i nie dwa deklarowała, że aktualna formalna prowizorka jej nie odpowiada. Jeszcze wiosną wprawdzie kancelaria premiera Donalda Tuska indagowała aktualną szefową UKE, czy jest gotowa do dalszej współpracy z rządem, ale trudno ocenić, na ile te sygnały są adekwatne do sytuacji powyborczej. No i, czy Anna Streżyńska nadal jest zainteresowana.
Utworzenie resortu ds. cyfryzacji obejmującego także łączność z pewnością wygenerowałaby problem obsady stanowiska Prezesa UKE, jako urzędnika, który z resortem będzie współpracował. Jeżeli projekt faktycznie rozejdzie się po kościach, to gwałtowanych zmian na rynku raczej nie należy się spodziewać.
OPINIE
Michał Jaworski, wiceprezes Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji