Unia Europejska dała sobie kilka dni na zbudowanie zapory ogniowej wokół Grecji. Cel – zablokować rozprzestrzenianie się kryzysu poza granice tego kraju, a pożar w samej Grecji stopniowo wygaszać.
Ostateczne rozstrzygnięcie, jakich użyć narzędzi, przesunięto na środę. W Brukseli mają się wtedy odbyć dodatkowe szczyty – całej UE i strefy euro. – Chodzi o to, żeby nasi koledzy spoza strefy byli dobrze poinformowani – powiedziała kanclerz Angela Merkel. – Nie będzie podziału Unii na dwie prędkości – uznał premier Donald Tusk.
A czasu na akcję ratunkową jest coraz mniej. Kraje Unii Europejskie paraliżuje zadłużenie, które w ostatnich latach błyskawicznie rosło. W Irlandii, kraju, który obok Grecji i Portugalii wymagał pomocy UE, od 2008 roku zadłużenie wzrosło o ponad 80 pkt proc. Nieco mniejszy, ale i tak znaczący, wzrost długu odnotują inne kraje unijne. Tylko Szwecji udało się w tym samym czasie go ściąć. W Polsce przyrost może sięgnąć 8,3 pkt.
Rządy zachodnich krajów po części same sprowadziły sobie na głowę ten problem. W początkowej fazie kryzysu w 2008 r. starały się stymulować gospodarkę. Recesji i tak nie uniknęły, za to długi rosły w niespotykanym tempie. Mijający rok miał być pierwszym, w którym sytuacja się poprawi. Tak się jednak nie stało. Dziś ponad połowa członków Wspólnoty nie wypełnia jednego z najważniejszych kryteriów z Maastricht – ich długi na koniec roku przekroczą barierę 60 proc. PKB.
– Znacznie niebezpieczniejsze jest to, że tak wysokie zadłużenie pochłania coraz większe pieniądze na spłatę odsetek, a to oznacza większe obciążenie dla budżetu – wyjaśnia Mirosław Gronicki, doradca prezesa NBP. – Gdyby te kwoty przeznaczyć na inwestycje, gospodarka rozwijałaby się szybciej.